• Menu
  • Menu

Wokół Rinjani

Relaks na niebiańskich plażach Bali i Lomboku sprawia, że można wyrobić sobie mylne wrażenie, że biały piasek i bogate podwodne życie to jedyne, co te okolice mają do zaoferowania. Sercem wysp są jednak góry i wulkany.

Odwiedzając Bali Ada miała już okazję przekonać się o dwojakiej naturze tej wyspy. W odległości dwóch godzin jazdy skuterem od plaż można znaleźć zaskakująco wysokie tarasy ryżowe i prawdziwe górskie wioski. Co ciekawe – te, w odróżnieniu od zamieszkanych przez hinduistów nizin, stały się domem dla mniejszości muzułmańskiej.

Odmienność, piękno krajobrazu i przyjemny, chłodniejszy klimat położonych wyżej osad tak przypadły Adzie do gustu, że planując nasz tygodniowy pobytu postanowiliśmy objechać wyspę spędzając trochę czasu na wyżynach.
[shashin type=”photo” id=”5237″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Jak wspomnieliśmy w poprzedniej notce – najwyższym szczytem Lomboku jest wulkan Rinjani. Ogromny, górujący nad całą wyspą stożek wznosi się na 3726 metrów, a jego wierzchołek niemal zawsze wystaje ponad chmury. Potęgi tej góry nie należy jednak mierzyć tylko w metrach. To Rinjani sprawia, że plony, dzięki wulkanicznym glebom, są zawsze bogate. Uroda tego szczytu przyciąga też turystów.
IMG_20140726_104604
Każdego dnia na szczyt wulkanu wyrusza kilka grup. Wspinaczka na szczyt nie jest możliwa bez pomocy przewodnika zatrudnionego przez tutejszy Park Narodowy i często wymaga pomocy porterów, czyli górskich tragarzy. Wyprawę można zamówić indywidualnie (najmniejsze grupy zawierają obsługę i dwóch uczestników), ale słyszeliśmy też o zorganizowanych wycieczkach na szczyt dla ponad pięćdziesięciu osób. Najpopularniejszą wersją zorganizowania trekkingu dla niezależnych podróżników jest jednak skrzyknięcie chętnych turystów z okolicy i wspólne opłacenie przewodnika dla 5-10 osobowej grupy. Trekking podobno zapewnia niezapomniane widoki, porządną zadyszkę (wyprawa trwa 3-4 dni) i nie należy do najtańszych. Kosztuje 1,5-2,5 miliona rupii indonezyjskich, czyli 350-700 zł za osobę.
[shashin type=”photo” id=”5270″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Brzmi to wszystko bardzo ekscytująco, ale tym razem obeszliśmy się smakiem. Wyprawa i jej organizacja zajęłaby większość naszego urlopu. Zamiast stawać z wulkanem twarzą w twarz postanowiliśmy… podejść go od tyłu. Wycieczka dookoła wyspy (a tym samym – dookoła Rinjani) zajęła nam niecałe 2 dni w trakcie których przejechaliśmy 293 km.
LombokMapaITrasa
Początkowo trasa prowadziła przez niziny na południu wyspy i widoki zrobiły się ciekawsze dopiero kiedy zjechaliśmy z głównej drogi i zaczęliśmy mniejszą, lokalną drogą wspinać się wyżej i wyżej.
[shashin type=”photo” id=”5234″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Naszym celem i miejscem pierwszego noclegu była wioska Sapit, której z pozoru prosta nazwa przysporzyła nam wielu problemów po drodze.

W języku indonezyjskim wszelkim podróżnym zadaje się jedno pytanie. „Mau kemana?”, które w potocznych konwersacjach brzmi podobnie literacko jak „quo vadis?” i znaczy dosłownie „dokąd chcesz (dojechać)?”. To samo pytanie zadają swoim pasażerom kierowcy taksówek, angkotów, ojeków i autobusów. Cóż, nigdy nie twierdziliśmy, że indonezyjski jest wysublimowanym językiem 😉 Na każdym postoju, ale również przy każdych światłach i za każdym razem, kiedy sprawdzaliśmy mapę, żeby upewnić się, czy jedziemy we właściwym kierunku, każdy napotkany Indonezyjczyk „atakował” nas pytaniem „mau kemana?”, a nasza wrodzona kultura osobista nie pozwalała nie odpowiadać. Za zdziwieniem zauważyliśmy, że nikt nie kojarzył nazwy Sapit. Dopiero w którymś z rzędu sklepie zorientowałam się, że źle ją wymawiam. Otóż Sapit to nie Sápit, a Sapít.

Dojechaliśmy na miejsce przed zachodem słońca i bez najmniejszego problemu odnaleźliśmy jedyny w okolicy Homestay Hati Suci. To dość urokliwe miejsce zarekomendował nam nasz były couchsurfer i dobry znajomy Tomek. Wcale nas nie zdziwiło, że właściciel doskonale go pamiętał i szalenie ucieszył się na nasze przybycie. Homestay zapewnia kompleksową obsługę swoich gości – w komplecie do bardzo skromnego pokoju z imponującym widokiem na ocean i kolejną wyspę Sumbawę dostaje się śniadanie i wszelką pomoc ze strony właściciela. Nas zabawiał rozmową po indonezyjsku i komplementami nad naszą doskonałą znajomością tego języka oraz pokazał nam proces przygotowania i suszenia tytoniu na przykładzie podwórka jego sąsiadów.
[shashin type=”photo” id=”5240″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Jego homestay reklamuje się hasłem „We are often no money, some times no guest, but enjoy life, no risk no fun” – „Często nie mamy pieniędzy, czasem nie mamy gości, ale cieszymy się życiem – bez ryzyka nie ma zabawy”. Niestety coś może w tym być – byliśmy jedynymi gośćmi.

Następnego dnia wstaliśmy skoro świt, żeby wczesnym rankiem wyruszyć w trasę. Po pierwsze nie chcieliśmy spóźnić się na publiczne łódki odpływające codziennie koło południa na wyspy Gili, czyli nasz kolejny punkt wycieczki, a po drugie jak wiadomo rano światło do zdjęć jest najprzychylniejsze. Jak się okazało – absolutnie było warto!
[shashin type=”photo” id=”5250″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Dalsza droga zaczynała się wielką bramą witającą w Parku Narodowym Rinjani, co wzbudziło w nas dreszcz ekscytacji. Choć nie tylko ekscytacji – wciąż podjeżdżaliśmy w górę i, szczególnie o tej porze dnia, było koszmarnie zimno. Droga była w dobrym stanie i wiodła piękną doliną po wschodniej stronie wulkanu Rinjani. Jechaliśmy przez tajemniczo wyglądający las. Aż trudno uwierzyć, że europejscy baśniopisarze nie widzieli tego miejsca, a potrafili tak dobrze oddać jego klimat! Było ciemno, wilgotno i dziko. Po około pół godzinie jazdy droga zaczęła coraz ostrzej podjeżdżać do góry i ku naszemu zdziwieniu i przerażeniu skuter powoli przestawał sobie radzić z kolejnymi podjazdami.
[shashin type=”photo” id=”5263″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Automatyczna skrzynia biegów nie przełączała biegów w odpowiednim tempie i powoli, ale coraz bardziej widocznie traciliśmy prędkość. Kiedy zaczęliśmy już poważnie się martwić, naszym oczom ukazały się prowizoryczne sklepiki sprzedające kawę, zupki w proszku i inne śniadaniowe przekąski. Uff, dotarliśmy na szczyt przełęczy!
[shashin type=”photo” id=”5258″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Widok z ponad 1600 metrów był spektakularny – na wprost nas rozpościerał się nierealistyczny wprost widok na wioskę spowitą poranną mgłą i otoczoną wzgórzami przypominającymi swoim kształtem materiał zielonymi , falującej sukienki. Kiedy zatrzymaliśmy się i zsiedliśmy ze skutera mogliśmy wreszcie poczuć miłe ciepło promieni słonecznych, które skutecznie ogrzewało nasze wymarznięte ciała. Zamówiliśmy po kawce rozpuszczalnej, którą Ada nazywa złośliwie cukrem o smaku kawy i podziwialiśmy widoki.
[shashin type=”photo” id=”5260″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Reszta trasy wymagała już raczej używania hamulców, niż gazu. Droga prowadziła dosłownie zboczami Rinjani oplatając go od wschodu i północy i zaprowadziła nas aż nad północne wybrzeże wyspy.
[shashin type=”photo” id=”5274″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Tam skierowaliśmy się na zachód, aby dotrzeć do miejscowości Bangsal, skąd odpływają łodzie na Gili Meno. Byliśmy idealnie na czas, aby zaparkować naszą brykę na kolejne 3 dni i dać nura w kierunku rajskich wysepek.
[shashin type=”albumphotos” id=”141″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”y” order=”date” position=”center”]