• Menu
  • Menu

Welcome to Tangier!

Środa była kolejnym dniem, którego nie udało mi się dotrzeć do Maroko. Mój najambitniejszy plan zakładał, że w czwartek skoro świt stawię się w porcie. Trochę mniej ambitnie byłoby po prostu dłużej pospać. Ale w najśmielszych marzeniach nie spodziewałam się, że zostanę obudzona dopiero o 11 propozycją wyjazdu na piękną plażę… Cóż było robić. Pół dnia gapiłam się na amatorów kite surfingu, Hiszpanki w wersji topless i popijałam zimne piwo. Boże, co za wspaniałe wakacje!

Ale w końcu udało się. Załapałam się na prom o 18. Wypłynęłam z Tarify i wylądowałam w centrum Tangeru. Podróż była krótka i bardzo komfortowa. Gdyby tylko jeszcze nie kosztowała 37 euro…

Moje stopy dotknęły afrykańskiego lądu. Byłam przygotowana. Uzbrojona w pełen arsenał ostrzeżeń. Wiedziałam czego pod żadnym pozorem nie robić, z kim nie rozmawiać i gdzie się nie zapuszczać. Rozejrzałam się dookoła. Kilku niemrawych taksówkarzy, w niczym nie przypominało potworów, przed którymi mnie przestrzegano. Kolejny raz ogarnęłam wzrokiem imponujący widok na rozległe, nowoczesne miasto i medynę – arabską starówkę. „Co taka mała i samotna Ada robi w takim przerażającym miejscu?!”, pomyślałam i ruszyłam w kierunku hostelu.

Przedzierając się z plecakiem i aparatem w dłoni przez wąskie uliczki starego miasta czułam się jak dziecko, które dopiero co nauczyło się pływać i ktoś wrzucił je na środek głębokiego basenu. Niby wiedziałam po co i dokąd idę, wiedziałam że nie spotka mnie tu nic złego, ale – po raz kolejny – uroki arabskiego bazaru zjadły całą pewność siebie. A tym razem wiedziałam, że nie ma nikogo kto pomoże mi pozbyć się nachalnych sprzedawców ani uciec od wzroku klientów mijanych kawiarni.

Mimo że starałam się, żeby mój wyraz twarzy najbardziej jak to możliwe pokazywał że doskonale wiem, dokąd idę, co chwila zaczepiali mnie przechodnie pytając dobrotliwie jak mogą mi pomóc? Naprawdę łatwo odróżnić kto zwyczajnie interesuje się tym, że idę sama z plecakiem, a kto próbuje zaciągnąć mnie do hotelu wujka. Dotarłam najbliżej jak się dało, ale wąskie uliczki starego miasta mają do siebie to, że nawet lokalni mieszkańcy się w nich gubią… Najpierw pomógł mi więc pan przy mapie, potem pan spod innego hotelu, a na końcu na miejsce doprowadziły mnie dzieci w koszulkach (a jakże by inaczej) Messiego.

Po miłym i naprawdę serdecznym powitaniu w hostelu wybrałam się na kolejną misję do miasta. Tym razem mój cel był bardziej skomplikowany – chciałam skorzystać z bankomatu, kupić lokalną kartę sim, zjeść kolację i wrócić do hotelu cała i zdrowa. Znowu wyruszyłam bacznie rozglądając się dookoła. Zaczęłam od kolacji – ćwiartki kurczaka z rożna doprawionego lokalnymi ziołami – po czym wyruszyłam w poszukiwaniu karty sim.

Pierwszy zaczepiony sklepikarz poszedł ze mną do kolegi po fachu, wziął od niego kartę sim i zaprowadził mnie do jeszcze innego sklepu gdzie dokonaliśmy transakcji. Gdybym nie znała zasad tutejszego handlu, to pomyślałabym że upadł na głowę. Potem sprzedawca butów zaprowadził mnie do kiosku, którego szukałam, a kiedy próbowałam kupić ciastka jak spod ziemi wyrósł ze mną mężczyzna, który pokazywał mi wcześniej drogę do hotelu i zaprowadził do najlepszej – jego zdaniem – cukierni w mieście. Po drodze opowiedział mi o historii jaskiń w okolicy miasta i zdradził legendę związaną z ciastkami, które właśnie miałam kupić.


Po 3 godzinach pobytu w Tangerze czuję, że gdybym miała zostać tylko tu na całe 2 tygodnie to na pewno nie zabrakłoby mi pomysłów na spędzanie wolnego czasu i znajomych do odwiedzenia. Każdy chce mnie oprowadzić, zabrać na wycieczkę pod miasto, zaprosić na lunch, wypić herbatę.

Przetrwałam pierwsze pół dnia w Maroko. Jestem oczarowana. Ten krytykowany we wszystkich przewodnikach Tanger jest urokliwym miastem, do którego można spokojnie porównywać mój ukochany Stambuł. Dziś w nocy będę śnić o tym, żeby wszystkie moje doświadczenia w Maroko były tak wspaniałe, jak dzisiejszy dzień.

PS Zanim zdążyłam dodać notkę Ayub, recepcjonista z Al.-Andalusia hostel i jego znajomy Duńczyk zaprosili mnie do zjedzenia wspólnej kolacji. Jest 2 w nocy czasu europejskiego, a ja nie mogę wyjść z podziwu jak jest tu serdecznie i miło.