Bardzo lubimy fajne, dramatyczne tytuły rodem z Faktu. Z drugiej strony – pamiętamy też, że wśród czytelników blogaska znajdują się nasze mamy, więc od razu wyjaśniamy: nie ma się czego bać.
Burze tropikalne określa się różnie, w zależności od miejsca, w którym występują. Są więc “huragany” (na Atlantyku), “cyklony”, zaś słówko Tajfun pochodzi z języka chińskiego i znaczy ni mniej, ni więcej, co “Wiatr z Tajwanu”. Określa się tak najsilniejsze burze azjatyckiego wybrzeża Pacyfiku – takie, w których prędkość wiatru przekracza 118 km na godzinę. Rok w rok takich burz jest kilkadziesiąt – około 10 tajfunów i kilka razy tyle lżejszych (wszystkie oczywiście dokładnie się dokumentuje, np. na wikipedii)
Mieliśmy “szczęście” – 29 września na Oceanie Spokojnym zaczął kształtować się właśnie taki tajfun. Cały ubiegły tydzień przemieszczał się przez Filipiny i Tajwan, by parę dni temu osłabnąć i wczoraj (jak wspominaliśmy wcześniej) uderzyć w chińskie wybrzeże jakieś 600 km na południe od Szanghaju.
Z czym się to wiąże? Ano od 3 dni w Szanghaju pada. To mży, to kropi, to na chwile przestaje by po chwili znów lać jak z cebra. Niby nic takiego, ale cały dzień deszczu nieźle działał nam na nerwy – co innego usiąść i przeczekać 20 minutową mżawkę, a co innego wiedzieć, że 20 minut co najwyżej zmieni ulewę w “normalny deszcz”.
W tych okolicznościach przyrody dzień minął nam dziwnie, bo zarówno męcząco i… leniwie. Odwiedziliśmy zaledwie jedną “atrakcję turystyczną” – blisko pięćsetletni ogród Yu Yuan, będący świetnym przykładem chińskiej sztuki ogrodniczej. Reszta dnia minęła nam na łażeniu deszczowymi ulicami – totalnie innymi niż jeszcze 2-3 dni temu: Złoty Tydzień się skończył i życie wróciło do normy, a i pogoda nie rozpieszcza. Czas na kolację! Materiał zdjęciowy zapewne jutro.
Kochani, cóż za opis!!! Dziadek Roman jest zachwycony, sensu stricto, Waszym naukowo-badawczo-poznawczym podejściem do tematu, czyli gratulacje, czytamy z przejęciem dalej i czekamy na więcej 🙂
buziaki :-*
Super 🙁 idzie następny Danas.
Uważajcie na siebie. Czytamy i zazdrościmy. Marysia już się zadomowiła 🙂
Pozdrawiamy
Adusiu, czyta się jak dobrą powieść, jestem pod wrażeniem, czuję się jakbyś siedziała obok i to wszystko opowiadała przegryzając pyszne owsiane ciasteczka, którymi się za chwilę z tego wszystkiego sama objem. Miam….
całuję