Ufffff… Wczoraj wieczorem wracalismy wlasnie do hotelu gdy zaczepil nas Hindus w koszulce Celticu. Stwierdzil, ze wygladamy na Polakow i zaczal spiewac “Jeszcze Polska nie zginela…”. Szok. Troche porozmawialismy, sprzedal nam kilka pocztowek i umowil na dzis na spacerek po okolicy. No i szok trwal dalej. Gosc jest niesamowity. Polski zna w stopniu “malo”, podobnie jak rosyjski, chorwacki, francuski.. Po angielsku mowi bardzo dobrze. Serio nam zaimponowal – wreszcie uslyszelismy cos bardziej interesujacego niz “good quality my friend! cheap for you! very popular!”. Bylo troche historii (walki z Imperium Osmanskim i udzial bambusa w tychze), duzo przyrody (dziesiatki roslin, ptakow, iguana sztuk raz), bardzo duzo lingwistyki (pochodzenia i znaczenia imion, nazw), troche polityki (Lech Kaczynski and his twin brother Jaroslaw with his cat) i nauka rozmowy ze zwierzetami (do krow, by nie stratowaly: “only zielone warzywa!”; do psow, by nie szczekaly: “excuse me, baby”). Tak czy siak: rewelacja. I co wazne widac, ze gosc sie rozkreca 😉 Mysle, ze za kilka lat spokojnie bedzie mogl otworzyc polska szkole.
Po wycieczce (4 godzinki) wyladowalismy na plazy i… no jakos to znow szybko zlecialo. Raz, dwa i zrobila sie 18:30, a slonko zniknelo w morzu.