• Menu
  • Menu

Puncak, czyli gdzie Dżakarta wyjeżdża na weekend

Puncak (czyt. Punciak), czyli po indonezyjsku “szczyt”, to nazwa okolicy będącej ulubionym miejscem weekendowych wypadów mieszkańców Dżakarty. Niecałe 60 kilometrów na południe od centrum stolicy wznoszą się stożki ogromnych wulkanów Gede (2958 mnpm) i Pangrango (3019mnpm) oraz kilka mniejszych wzniesień – dawnych kraterów. Puncak, wbrew swojej nazwie, nie jest szczytem, a leżącą nieopodal wulkanów, znajdującą się na wysokości ok. 600 metrów przełęczą.

Im wyżej tym temperatura niższa i przyjemniejsza, a powietrze mniej zanieczyszczone. Nic dziwnego, że w okolicy rozwinęła się ogromna infrastruktura turystyczna będąca w stanie “ugościć” dziesiątki tysięcy weekendowych gości.
Nic tylko korzystać!

Niestety – 60 kilometrów od Dżakarty to “blisko” tylko na pozór.
Legendy o problemach z dojazdem do Puncaku słyszeliśmy wiele razy. Prowadzi tam tylko jedna droga, która nawet na codzień stanowi indonezyjską wersję Zakopanki. Wielogodzinne stanie w korkach i brak sensownego połączenia autobusowego pomiędzy Bogor a Puncakiem skutecznie nas odstraszały, dlatego nigdy nie próbowaliśmy wybrać się tam na własną rękę.
W końcu jednak nadarzyła się okazja: Dżakarcka społeczność CouchSurfingowa zorganizowała grupowy wyjazd. W dużej grupie mogliśmy mocno zminimalizować koszty.
Plan był prosty: jednodniowy wyjazd z uwagi na długość przejazdów nie wchodzi w grę, a że noclegi hotelowe na miejscu są bardzo drogie (zwłaszcza w weekend) musimy zebrać jak najwięcej chętnych i wspólnie wynająć dużą willę. Udało się – w trzydziestoosobowej grupie koszt noclegu wyniósł zaledwie 12 zł od osoby (w hotelu byłoby to 10 razy tyle). Dojazd, chociaż tani, łatwy nie był.

Z Kelapa Gading na stację kolejową dotarłem w nieco ponad godzinę (taksówką: 17 zł).
50 kilometrów z Dżakarty do Bogor pociąg pokonał w kolejne dwie godziny (2 zł).
Później już z górki: podzieliliśmy się na grupy i wynajęliśmy angkoty, które z Bogor dowiozły nas do Puncaku. Dystans jakichś 20 kilometrów zajął nam kolejne półtorej godziny (2 zł)…
Podsumowując: z domu wyszedłem o 9:00, na miejsce dojechaliśmy grubo po 15:00.

W niedzielny poranek ponownie podzieliliśmy się w podgrupy i angkotami ruszyliśmy w góry (kolejne 45 minut..). Pierwotny plan zakładał atrakcję w postaci lotu na paralotni, ale bezwietrzna pogoda sprawiła, że musieliśmy obejść się smakiem. Po kilku godzinach oczekiwania wybraliśmy się więc na spacer (hucznie nazywany trekkingiem) po okolicznych plantacjach herbaty.

Okolica faktycznie jest przeurocza. Herbata rośnie gdzie okiem sięgnąć, a wijąca się między plantacjami ścieżka co rusz wnika wgłąb dżungli, by po chwili znów wyprowadzić wędrowca między herbaciane krzewy.

Nasza kolumna szybko się rozproszyła, więc z tym większą przyjemnością można było spacerować przez kilkanaście minut nie widząc żywej duszy. Piękne widoki, cisza, zieleń, spokój, temperatura dużo niższa niż w Dżakarcie – warto było się przemęczyć te kilka godzin, żeby tu dotrzeć. I kolejne siedem, by wrócić do Dżakarty…