• Menu
  • Menu

Niezapomniana wycieczka na Bromo

Przez pierwszy tydzień mojej podróży byłam bardzo skrupulatna. Prawie każdego dnia siadałam do komputera, zgrywałam zdjęcia, po ostrej selekcji wybierałam kilka, którymi warto się podzielić i dopisywała do nich krótki komentarz z najważniejszymi informacjami. Wycieczka na legendarny wulkan Bromo – była jednak momentem, w którym zaabsorbowałam się moją podróżą tak bardzo, że już ani razu nie otworzyłam komputera. Teraz, z powrotem w Dżakarcie, zasiadłam na mojej wygodnej kanapie z kubkiem herbaty i pysznymi ciasteczkami z promocji przed Ramadanem i jestem gotowa, żeby zdać Wam relację ze wschodniej Jawy i Bali.
[shashin type=”photo” id=”4679″ size=”large” columns=”max” order=”user” caption=”y” position=”center”]
Całą historię należy zacząć gromkimi brawami dla Ibasa, naszego, a właściwie mojego kolegi z Malam. Poznałam go oczywiście przez Couchsurfing i to on był pomysłodawcą i nadzorcą wyprawy na Bromo. A wybraliśmy się tam, proszę państwa, na moto crossach! Pomysł ten padł, kiedy ja, Timo i Sebastian siedzieliśmy jeszcze w pociągu z Yogyakarty do Surabai. Wszystkim nam zaświeciły się oczy po przeczytaniu wiadomości od Ibasa. Wulkaniczny park narodowy na motorach off-roadowych?! Wow!!!

Muszę przyznać, że było chyba nawet fajniej, niż się spodziewaliśmy. Droga z Malang do parku narodowego prowadzi najpierw przez wioski, obok targu warzyw, przez spokojną okolicę. Po niecałej godzinie jazdy zaczyna wspinać się powoli do góry. Automatycznie otoczenie przekształca się w malownicze tarasy, na których lokalni rolnicy uprawiają przeróżne warzywa. Już zaczyna być pięknie! Pierwszy przystanek to urokliwa dolinka z wodospadami (wejście ok. 6000 IDR, czyli 1,5 zł). Ibas nalegał, żebyśmy zaliczyli ten 20-minutowy trekking. Oczywiście posłuchaliśmy jego rady, ale dopiero kiedy naszym oczom ukazała się niespotykana naturalna fontanna wysokości kilkudziesięciu metrów zrozumieliśmy, dlaczego tak bardzo chciał nam pokazać ten cud natury. Wróciliśmy z uśmiechami na twarzach, kompletnie mokrzy. Naprawdę nie spodziewałabym się, że jeden wodospad może być sprawdzą takiej mżawki na terenie całej doliny! Po raz kolejny – wow!
[shashin type=”albumphotos” id=”125″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”y” order=”date” position=”center”]
Kolejny odcinek drogi wiodącej do parku narodowego to bardzo wysoko usytuowana serpentyna przecinająca coraz rzadsze i mniej zaludnione wioski górskie. Temperatura spada, więc przemoczeni po bryzie znad wodospadu szczękaliśmy zębami. Widoki były coraz bardziej niebywałe. Wreszcie dotarliśmy do punktu kontrolnego, gdzie trzeba kupić bilety. Znajdowaliśmy się na szczycie kaldery – dawnego krateru powstałego po eksplozji 820.000 lat temu.

[mapsmarker marker=”2″]
Nie mieliśmy szczęścia – kilka miesięcy temu podrożały z 70 000 IDR do 217 000 w dni robocze i aż 317 000 w weekendy! Żeby było ciekawiej, jeszcze kilka lat temu za to wejście turyści płacili tylko kilka tysięcy… Podwyżki ponoć spowodowane są lawinowo rosnącą ilością turystów zadeptującą park narodowy. Wiem też, że na ogromny teren parku stosunkowo łatwo dostać się nie płacąc za bilet. Co tu dużo mówić – właśnie to planowałam zrobić…

Opcja ta pozostaje otwarta dla wszystkich turystów przybywających do Bromo tradycyjną drogą – przez Probolinggo i wioskę Cemoro Lawang (szczegóły tego planu opisałam w poprzedniej notce). My, na naszych moto crossach musieliśmy zapłacić, ale powiem szczerze – absolutnie tego nie żałuję, było warto!

Po pierwszych zachwytach ruszyliśmy dalej – stromą drogą w koszmarnym stanie w dół krateru. Ibas, który tę trasę zna już na pamięć, bawił się wyśmienicie. Balansując w głębokim piasku specjalnie dodatkowo przechylał motor, a na co bardziej prostych fragmentach puszczał kierownicę i pokazywał mi szczegóły krajobrazu. Ja za to byłam bardzo skupiona, żeby nie spaść albo nie zgubić części bagażu. Aby nie wzbudzać dodatkowej paniki powiem tylko, że nie było łatwo. Ale najtrudniejsze zadanie z nas wszystkich miał jednak Timo. Pomimo 5 tygodni praktyki w Wietnamie (przejechał cały kraj z północy na południe na swoim własnym motorze w zeszłym miesiącu), trasa off-roadowa była dla niego nie lada wyzwaniem.

Kiedy dojechaliśmy wszyscy w nienaruszonym stanie (uff!) na dół, rozpoczęła się prawdziwa zabawa. Pierwsza część trasy do Cemoro Lawang, gdzie planowaliśmy spędzić noc, prowadziła przez obszar nazywany sawanną.
[shashin type=”photo” id=”4628″ size=”large” columns=”max” order=”user” caption=”y” position=”center”]
Porośnięta przez dzikie trawy ogromna łąka, kilka namiotów, gdzie lokalni turyści podziwiali wschód i zachód słońca, przeplatające się piaszczyste drogi i absolutna pustka – nikt oprócz nas. To chyba definicja wolności… Każdy z nas, nawet pasażerowie, czuł, jak byśmy fruwali. Objeżdżając Bromo od południa dojechaliśmy do drugiej części naszej trasy – morza piasku. Tu jazda była chyba jeszcze mniej bezpieczna, ale na pewno nadal równie ekscytująca. Słońce już zachodziło, więc po kilku przerwach na fenomenalne zdjęcia pojechaliśmy wprost do wioski. Nocleg w bardzo spartańskich warunkach kosztował 150 000 IDR za dwuosobowy pokój (niecałe 40 zł).

Dopiero nadchodziła noc, a byliśmy już bardzo wymarznięci. Ratowaliśmy się gorąca herbatą (teh manis w wersji z cukrem albo teh tawar bez) i… wypożyczonymi kurtkami po 20 000 IDR (5 zł) za sztukę. Kurtki pewnie uratowały nam życie, a przynajmniej płuca następnego dnia rano, kiedy podziwialiśmy wschód słońca.

Droga na najwyższy dostępny punkt widokowy zajęła nam ponad godzinę i zdecydowanie nie należała do najprzyjemniejszych. Było absolutnie ciemno, koszmarnie zimno, a kolumny jeepów mknące przez morze piasku wzbijały tumany kurzu, który atakowały nasze oczy i skórę. Usta na szczęście mieliśmy zasłonięte ochronnymi maseczkami. Droga wiodąca na punk widokowy była na szczęście w dobrym stanie, ale na pewno nie dawała poczucia bezpieczeństwa. Była bardzo stroma, kręta i koszmarnie zatłoczona… Ale udało się! Dojechaliśmy! Była 3.15 w nocy. Większość turystów wyczołgiwała się z jeepów i między jednym ziewnięciem a drugim popijała kawę albo zagryzała smażone banany. My, żeby ukoić skołatane nerwy poratowaliśmy się… piwkiem i papierosem.

Oczekiwanie na wschód słońca również nie było przyjemne. Było przenikliwie zimno i bardzo, bardzo tłoczno. Wschód słońca (jak zawsze) był tylko wschodem słońca i po raz kolejny utwierdziłam się w decyzji, że to zawsze mocno naciągana atrakcja turystyczna. Kiedy zachwyceni turyści wreszcie zobaczyli ognistą kulę, z poczuciem spełnienia wrócili do swoich jeepów, a ja wreszcie mogłam zdjąć kurtkę, albo przynajmniej przestać szczękać zębami i oddać się nieopisanej przyjemności fotografowania parku narodowego Bromo w cudownym, porannym świetle.
[shashin type=”photo” id=”4659″ size=”large” columns=”max” order=”user” caption=”y” position=”center”]
Podczas moich podróży widziałam już wiele niespotykanych i nieoczywistych miejsc. W wielu miejscach mój zachwyt był tak wielki, że – jak to się przysłowiowo mówi – czułam, jak bym zostawiała tam cząstkę mojego serca. Tym razem jednak było inaczej. Do podziwu nad pięknem natury doszły silne emocje związane z ryzykowną i… fantastyczną jazdą na motorze. Ta kosmiczna mieszanka sprawiła chyba, że tej przygody nie zapomnę nigdy. Ależ to było wspaniałe…!

PS Po zliczeniu wszystkich kosztów cała wycieczka (2 dni) wyniosła nas ok. 600-700 000 IDR na osobę (ok. 150 zł). W tej cenie było uwzględnione wynajęcie motorów, paliwo, jedzenie i picie, nocleg, bilet do parku i składka na pokrycie kosztów wycieczki dla Ibasa, który przecież poświęcił cały weekend, żeby bezinteresownie zostać dla nas najlepszym przewodnikiem pod słońcem. Jeszcze raz dzięki, kolego!
[shashin type=”albumphotos” id=”124″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”y” order=”date” position=”center”]
Poniżej jeszcze jedna, dodatkowa galeria: krótka sesja motocyklowa kolegi Timo.
[shashin type=”album” id=”126″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”y” order=”date” position=”center”]

1 comment