Po leniwym wstępie wzięłyśmy się za porządne zwiedzanie. Na swojej trasie napotkałyśmy wiele niespodzianek – niektóre punkty naszych wycieczek, okazały się absolutnie niewarte uwagi, a czasami zupełnie przypadkiem udało nam się znaleźć coś niesamowitego. Ogłaszamy pierwszą, nieoficjalną TOP Listę BARCELONA 2013.
La Boqueria – tradycyjny, barceloński targ mieszczący się w wielkiej, bogato zdobionej hali z eleganckim wejściem prosto z Rambli. Na TAK: wrażenia wizualne i zapachowe będą naprawdę niezapomniane (również na stoiskach rybnych, ale chyba w trochę innym znaczeniu). Sprzedający szalenie dbają o estetykę, która zaraz obok lokalizacji wpływa na poziom cen, które znowu sprawiają, że jesteśmy na NIE. 5 plasterków, wyśmienitej bądź co bądź, hiszpańskiej szynki Serrano (którą panowie kroją na zdjęciu poniżej) w La Boqueria kosztuje nawet 20 euro. Dlatego mimo wszystko zaopatrujemy się w pobliskim Lidlu, gdzie za równie wyśmienitą szynkę Serrano płacimy 5 euro, a w opakowaniu jest jej 30 dag.
Do kulturowego dziedzictwa Barcelony na pewno można zaliczyć żywe posągi. Czy ta tradycja zarabiania na życie w miejscach publicznych narodziła się tutaj, czy przywędrowała i trafiła na podatny grunt rozentuzjazmowanych turystów spacerujących Ramblą – nie wiemy, ale jesteśmy zdecydowanie na TAK. Ci niesamowicie aktorzy ulicy są zawsze perfekcyjnie przygotowani, mili, pozują do zdjęć nawet bez uiszczenia symbolicznej opłaty, a kiedy już zostawi im się kilka centów można liczyć na niekończącą się sesję w coraz to nowych pozach. Warto dodać, że tradycja żywych posągów wrosła w Barcelonę tak mocno, że aby zarabiać w ten sposób na życie należy dostać specjalną licencję, której wyrobienie słono kosztuje.
Zaraz za odcinkiem Rambli zarezerwowanym dla żywych posągów dopatrzeć się można w oknach pobliskiej kamienicy ogłoszeń o wystawie prac Salvadora Dalego odbywającej się na drugim piętrze budynku. Dodatkowo zachęcający wydaje się fakt, że wejście na wystawę jest darmowe. Niewiele myśląc wdrapałyśmy się po schodach i odrobinę zdziwiłyśmy, kiedy naszym oczom ukazało się mieszkanie od podłogi do sufitu obwieszone pracami W STYLU Dalego. Ich autorem jest mieszkający i pracujący w tej oto pracowni lokalny artysta, który wielkimi napisami obwieszczającymi znanego artystę kusi przechodniów. Rozczarowanie nie było jednak zbyt duże, bo pracownia jest bardzo ciekawa i warto poświęcić kilka chwil na jej zwiedzenie. Szczególnie, że nie trzeba nic za to płacić, a właściciel jest szalenie miły i sam zachęca do fotografowania deptaku i kolumny Kolumba (jeden z symboli miasta) z ciekawej perspektywy swojego balkonu. Zdecydowanie TAK!
Ponieważ miejscem, za którym zawsze najbardziej nam tęskno podczas każdej podróży i które próbujemy znaleźć w dalekich krajach jest nasze ukochane Miasto Gadający Głów tym razem też mogę powiedzieć: TAK! Udało się! Dobrze trafiłam! W pobliżu najpopularniejszej i najbardziej zatłoczonej z barcelońskich plaż o wdzięcznej nazwie Barceloneta znalazłyśmy Ke?Bar, gdzie urodziwa i przemiła barmanka zaserwowała nam ogromne szklanki z prawdziwą sangrią (wzmacnianą chyba 5 różnymi mocnymi alkoholami). Nasze przypuszczenia, że to lokalne Głowy potwierdziło też to, że siedząc tam dwie godzinki poznałyśmy mnóstwo ciekawych ludzi, w tym jedną 40-letnią lesbijkę z Saragossy, która usilnie próbowała nas podrywać, a z naszych zapewnień, że chyba jednak nic z tego nie będzie nic sobie nie robiła i kazała całować się dziesięciokrotnie na pożegnanie.
Muzeum Picassa oceniłybyśmy zdecydowanie na NIE, gdybyśmy weszły tam po uiszczeniu opłaty za wstęp wysokości 11 Euro. Ale jako że wybrałyśmy się w niedzielę po 15-tej, kiedy zbiory udostępnianie są zwiedzającym za darmo, będziemy bardziej łagodne 😉 Kiedy znalazłyśmy się na miejscu o 14.40 okazało się, że do wejścia czeka już kolejka na ok. 300 metrów. Jedyne, co osłodziło nam godzinne oczekiwanie to Koreańczyk Robin, który stał za nami 😉 Tak się zaprzyjaźniliśmy, że resztę popołudnia spędziliśmy już razem, a Robin wraz ze swoją dziewczyną i jej siostrą odwiedzają nas w Warszawie na początku sierpnia 😉 A co do Muzeum Picassa, to nie spodziewajcie się zobaczyć w nim zbyt wiele popularnych obrazów – kolekcja jest bogata we wczesne prace artysty oraz kilka obrazów z okresu kubistycznego. W muzeum nie wolno robić zdjęć, więc mamy tylko jedno 😉
W dzielnicy Barri Gotik natrafiłyśmy na ciekawą instalację artystyczną, która zupełnie nie pasowała do klimatu okolicy. Tym też zasłużyła sobie na nasz głos na TAK 🙂
Bardzo chciałyśmy napisać, że Tapas, czyli tradycyjne hiszpańskie przekąski są na TAK, ale ceny jednej kanapeczki wahające się pomiędzy 1 a 4 Euro sprawiają, że jesteśmy zmuszone ich NIE lubić. Kiedyś mój znajomy Anglik Rob powiedział, że cała zabawa z Tapas polega na tym, że je się ich mnóstwo naraz. Trudno się z nim nie zgodzić. Chyba po prostu nie stać nas na taką zabawę 😉
Po długim i niecierpliwym wyczekiwaniu dotarłyśmy wreszcie do katedry Sagrada Familia, której budowę i projekt rozpoczął Gaudi i która stała się jego obsesją w ostatnich latach życia. Nie jest chyba dla nikogo tajemnicą, że mistrz nie skończył swojego dzieła. Chociażby dlatego, że zmarł w wyniku wypadku drogowego (wpadł pod tramwaj) w 1926 roku, a dziś mamy już 2013, a budowa Sagrady trwa nadal w najlepsze. I, niestety, sprawia to, że NIE sposób jeszcze zachwycać się jej pięknem… Po pierwsze nadal nie ma znacznej części budynku. (Sam Gaudi trzymał pieczę jedynie nad budową Fasady Narodzenia, czyli tylnego wejścia do świątyni. Przednie – Fasada Męki Pańskiej powstała wiele lat po jego śmierci.) Aby zobaczyć wnętrze – również zasłonięte rusztowaniami i nieskończone – trzeba zapłacić 15 Euro. Wspólnie zdecydowałyśmy, że to zdzierstwo i być może warto by szarpnąć się na taki wydatek ale tylko i wyłącznie kiedy całość będzie skończona, aby naprawdę móc odczuć moc tego szalonego projektu. Koniec prac planowany jest na 2026 rok.
Kontynuując wątek Gaudiego – do klasyki barcelońskiego zwiedzania należy szlak w modernistycznej dzielnicy Eixample, na którym znajdziemy kolejne perełki Gaudiegi: Casa Mila i Casa Batllo nazwane tak od nazwisk biznesmenów zlecających ich budowę. Z zewnątrz budynki zachwycają oryginalną formą i naprawdę niespotykanymi detalami. Są tak ciekawe i zajmujące, że nawet nie przeszkadzają tłumy turystów kłębiące się wokół. Niestety – humor turystów znowu psują ceny biletów wstępu do tych atrakcji. Aby zobaczyć Casa Mila trzeba liczyć się z kosztem 17 Euro, a Casa Batllo aż 20! Nie myślcie sobie jednak, że w tej cenie można zapoznać się ze wszystkimi detalami i zejrzeć wszystkie kąty! W Casa Mila udostępniony zwiedzającym jest dach (z ciekawym ogrodem), poddasze oraz jedna klatka schodowa. Chcąc zobaczyć oba budynki mieszkalne i Sagradę Familię trzeba wydać ponad 200 zł. Niestety, NIE zdecydowałyśmy się na taką ekstrawagancję. Jutro jedziemy do Parku Guel – kolejnej perełki Gaudiego. Na szczęście jest za darmo! 🙂
A najciekawsze, co udało nam się zobaczyć, opiszemy Wam w kolejnej notce. Na razie wrzucamy jedno zdjęcie – kto zgadnie gdzie byłyśmy i co widziałyśmy, może liczyć na pocztówkę ze słonecznej Barcelony 🙂