Singapur to miasto, które wymienia się jednym tchem obok Szanghaju i Hong Kongu. Miasto-państwo, które, tak jak dwie pozostałe metropolie było niegdyś kolonią brytyjską, a dziś stanowi centrum światowego handlu. Chociaż leży daleko na południu (2500km od Hong Kongu, 4000km od Szanghaju) również jest państwem “chińskim”: prawie 75% mieszkańców ma chińskie korzenie.
[shashin type=”photo” id=”3833″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Właśnie ten czynnik zadecydował o tym, że dawna brytyjska kolonia zdecydowała się na niepodległość. Początkowo, po ogłoszeniu niepodległości przez Malezję Singapur również ogłosił niezależność od Wielkiej Brytanii i przystąpił do nowej Federacji. Niestety – szybko okazało się, że stanowiący mniejszość w swoim państwie Malajczycy nie mają zamiaru przyznawać równych praw mniejszościom narodowym. Singapur wystąpił więc z Malezji i od 1965 roku stanowi niepodległe państwo.
Skąd jednak Chińczycy w Singapurze? By to wyjaśnić trzeba cofnąć się jeszcze o 200 lat. W 1819 roku brytyjski polityk Stamford Raffles dogadał się w Malakce z Sułtanem Johoru w sprawie utworzenia przystani handlowej w małej rybackiej wiosce Singapura (czyli Miasto Lwa) – ta liczyła wówczas około 1000 mieszkańców, w tym około 20 Chińczyków. Pieć lat później zawarto kolejną umowę: całe miasteczko stało się własnością Imperium Brytyjskiego. Nowe władze od początku postawiły na handel: kupcy przybywający do miasta zostali całkowicie zwolnieni z podatków. Nic dziwnego, że miasto szybko rozkwitło – 30 lat później Singapur był już 80 tysięcznym miastem, w którym kupcy z Chin stanowili ponad połowę populacji…
[shashin type=”photo” id=”3899″ size=”medium” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Tyle o historii – dużo bardziej od niej państwo fascynuje teraźniejszością.
Singapur jest republiką bardzo nietypową.
Nie obowiązuje w nim wolność słowa. W Singapurze cenzuruje się internet, stosuje karę śmierci i chłostę (na przykład – za wandalizm: w 2004 obywatel Szwajcarii został skazany na 5 miesięcy więzienia i chłostę za wymalowanie sprayem pociągu metra). Singapur nie podpisał żadnych konwencji zakazującej tortur, a publiczne zgromadzenia (za takie uważa się spotkanie powyżej 5 osób!) dozwolone są tylko w jednym miejscu w mieście.
Z drugiej strony – Singapur jest krajem mlekiem i miodem płynącym. Pod każdym względem. Najlepsza na świecie służba zdrowia (czwarta najdłuższa na świecie oczekiwana długość życia obywateli: 80 dla mężczyzn i 85 dla kobiet; najniższy na świecie odsetek umieralności niemowląt), zupełny brak korupcji, ponad jeden telefon komórkowy na każdego obywatela, ale jeden samochód na obywateli… dziesięciu (to oczywiście celowo, by zmniejszyć korki i wymusić korzystanie z rewelacyjnie zaplanowanej komunikacji zbiorowej, w tym 153 kilometrów linni metra). Co jeszcze? Teatry, kasyna, coroczny uliczny wyścig Formuły 1. Nowoczesne wieżowce, ale i sporo miejsc zielonych. Wszystko to czyste i pachnące.
Dla turystów najważniejsza informacja o Singapurze jest jednak bardzo prosta: Singapur jest bardzo, bardzo drogi. Tak drogi, jak Norwegia czy Szwajcaria dlatego spędziliśmy tam tylko dwie noce (cudem udało nam się dorwać bardzo tani hotel, Fragrance Hotel Oasis, za 33 dolary czyli nieco ponad 100 zł za noc – normalna cena jest 3 razy wyższa!). Mimo to – było warto!
[shashin type=”photo” id=”3894″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Chociaż na wstępie wspomnieliśmy o Hong Kongu i Szanghaju – tak na prawdę Singapur jest zupełnie inny. Dużo spokojniejszy, mniej zatłoczony. Mniej żywy. Nasze opinie o mieście nieco się różnią: Ada stwierdziła wprost, że miasto jest… nudne. Łukasz “nudę” stara się tłumaczyć przyjaznością miasta dla mieszkańców – intensywność Hong Kongu rozciągnięta jest tu na dużo większym obszarze. Centrum miasta nie da się obejść w pół godzinki, dlatego zwiedzanie go faktycznie momentami może nużyć. Brakuje też tego, co pokochaliśmy w Szanghaju i co towarzyszyło nam podczas całej podróży – jedzenia ulicznego. Na pięknych, pozamiatanych ulicach nie ma miejsca na takie ekscesy jak wózki z przekąskami. Tu kawę i przekąski kupuje się w Starbucksie (niespodzianka: drogo jak na Azję, ale w podobnej cenie co w Warszawie). Z fantastyczną kuchnią zapoznać się można na licznych Food Courtach – jadalniach pełnych małych restauracji, takich jak w Polsce znaleźć możemy w centrach handlowych.
Chociaż stara, kolonialna część Singapuru jest urocza – bardziej przypomina Londyn niż jakąkolwiek azjatycką metropolię. Zdania na ten temat również mieliśmy podzielone.
Singapur wciąż się rozwija. Nasz przewodnik i mapy wydrukowane w 2011 ni słowem nie wspominają, o najnowszych atrakcjach – niesamowitym hotelu Marina Bay Sands i Ogrodach w Zatoce. Zwłaszcza te ostatnie przypadły nam do gustu – wieczorne pokazy prezentują widoki jak z innej planety i innego czasu.
[shashin type=”photo” id=”3916″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Singapur fascynuje ale i przeraża niebezpiecznie zbliżając się do wizji miasta z roku 1984. To miasto nakazów, zakazów i upomnień. Miasto-państwo, w którym rządzący komunikują się z obywatelami w bardzo prosty i wyraźny sposób informując na co ci mogą sobie pozwolić, a na co nie.
To co w Europie nazywamy Kampaniami Społecznymi tu weszło na zupełnie nowy poziom. Władze doradzają, by nie brać pożyczek od mafii i nie należy jeść tradycyjnych zup z płetwy rekina. Ostrzegają pokazując jakie kary obowiązują, za jedzenie i picie w metrze. W hinduistycznej świątyni dziękują “mniejszościom narodowym” za wkład w budowę miasta, ale i ostrzega, że wszyscy biorący udział w zamieszkach czy protestach zostaną przykładnie ukarani… Jadąc metrem często razy słyszy się komunikat z prośbą o kontakt z ochroną w przypadku zauważenia “podejrzanych osób, zwierząt lub przedmiotów”. Adę jednak najbardziej irytował komunikat, by uważać na dziurę miedzy wagonikiem metra, a peronem. Chociaż dziura miała co najwyżej 5 cm szerokości – komunikat nadawany był na każdej stacji…
[shashin type=”photo” id=”3826″ size=”large” columns=”max” order=”user” caption=”y” position=”center”]
Z ciekawostek: udało nam się odwiedzić Marymont!
[shashin type=”photo” id=”3926″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Dzielnica o swojskiej nazwie Marymount nie była może najpiękniejszą w mieście, ale cieszymy się, że dane było nam zobaczyć trochę swojskich klimatów na drugim końcu świata.
[shashin type=”albumphotos” id=”101″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”y” order=”date” position=”center”]
a tu: garść “informacji” na które można trafić w mieście.
[shashin type=”albumphotos” id=”100″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”y” order=”date” position=”center”]
Cóż więc można zrobić w tak porządnym, kulturalnym i czystym miejscu? My poszliśmy na mecz. Singapur to malutkie państwo, nie ma w nim wielu drużyn, więc singapurska drużyna Lions XII gra w gościnnie w rozgrywkach malezyjskich: W zeszłym roku została nawet mistrzem! Mieliśmy więc dużo szczęścia, że w środku tygodnia udało nam się trafić na spotkanie: mecz o Puchar Ligi Malezji z drużyną o wdzięcznej nazwie KL DRB HICOM FC (drugoligowiec z Kuala Lumpur).
Było bardzo fajnie. Na stadionie panowała rodzinna wręcz atmosfera, a najbardziej zagorzali fani nosili koszulki z pięknym hasłem: “We hardcores, not hooligans!”. Mecz, chociaż zakończył się wygraną 3:0 nie stał na specjalnie wysokim poziomie, ale piłkarzom (i kibicom!) udało się zbudować fajną, emocjonującą atmosferę (zwłaszcza, gdy goście strzelili gola na 1:1, którego sędzia na szczęście nie uznał). Lions XII życzymy wszystkiego dobrego, zwłaszcza że strasznie spodobała nam się kolorystyka singapurskich szalików!
[shashin type=”albumphotos” id=”97″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”n” order=”date” position=”center”]
…ciekawe, o czym może myśleć człowiek leżąc w nocy w takich ogrodach??? 😉
A swoja drogą, bardzo perfekcyjne miasto, aż bałabym się tam poruszać, żeby czegoś nie zepsuć i nie pójść do więzienia 🙁
Miasto kosmiczne, bardzo mało ludzi (oprócz dzielnicy chińskiej), dzięki za zdjęcia. warto by wiedzieć, czego naspawali się projektanci ogrodu – bomba.