• Menu
  • Menu

Koncert zespołu, który nie istnieje

Są takie chwile, gdy człowiek uświadamia sobie, że tak naprawdę niczego w życiu jeszcze nie widział.
Są też chwile bardzo do nich podobne. Takie, gdy wydaje mu się, że właśnie zobaczył wszystko co w życiu powinien zobaczyć. W sobotni wieczór chwil takich było wiele. A wszystko za sprawą jednego koncertu. Ale zacznijmy od początku…

Japonia i Korea są w ofensywie. Popularne na całym świecie restauracje z sushi to tylko jeden z elementów bardziej skomplikowanej układanki. W Indonezji są one raptem urozmaiceniem setek knajpek z Tokayaki (“pączki” z ośmiornicą), restauracji z shabu-shabu (gorącym kociołkiem), ramenem (rosołkiem), katsu (kurczakiem a’la schabowy) i teriyaki. Japońskie restauracje Yoshinoya znajdziemy w większości centrów handlowych, a koreańska sieć supermarketów LottoMart oferuje tanie kimchi i bulgogi. Nadawane z Tokio i Seulu anglojęzyczne kanały satelitarne NHK World i Arirang dostępne są od w każdej kablówce. Dzięki nim najbardziej modne wśród młodzieży gatunki muzyki, J-Pop i K-Pop, usłyszymy nawet częściej niż muzykę zachodnią oraz bez problemu obejrzymy najnowsze koreańskie seriale (popularne również na kanałach indonezyjskich).
Moda na Daleki Wschód, która w Polsce raczkuje tu jest sposobem na życie setek tysięcy ludzi. Dlatego właśnie skusiłem się na wizytę na jeszcze innych niż Indonesia Game Show targach organizowanych w ten weekend. Anime Festival Asia to trwające trzy dni wydarzenie, które ściągnęło do Dżakarty kilka tysięcy fanów japońskiej animacji i muzyki.

Kosztujący nieco ponad 100 złotych bilet uprawniał do jednodniowego wstępu na teren wystawowy oraz na koncert gwiazd z kraju kwitnącej wiśni: popularnych autorów muzyki do filmów animowanych. Co prawda Egoist, DJ Kazu czy Hachioji-P to projekty, o których nigdy wcześniej nie słyszałem, ale cóż – od roku nie byłem na żadnym koncercie, więc… na bezrybiu i rak ryba.
Część wystawowa (kilka razy większa niż opisywane niedawno Indonesia Game Show) dla laika nie była szczególnie imponująca – zapełniały ją głównie gabloty z figurkami i salkami, w którym prezentowano filmy. Wśród wystawców dobrze widoczna była ekspozycja firmy Sony. Prezentowano na niej okulary do rzeczywistości wirtualnej, których próżno było szukać na Indonesia Game Expo! Na setkach innych małych i dużych stoisk można było zaopatrzyć się we wszystko czego tylko fani mogą potrzebować: płyty, gadżety, figurki, maskotki i… stroje.

Stroje? Cosplay, czyli wcielanie się fanów w postaci z ich ulubionych filmów to esencja “japońszczyzny”. Esencja, które emanuje na wszystko co do Anime przylega, czyli np. gry komputerowe. Fani gier przebierający się za swoje ulubione postacie jeszcze kilka lat temu postrzegani byli w Europie jako totalna egzotyka. Dziś – obecni są na każdych większych targach, a wydawcy wykorzystują ich by promować swoje tytuły. Wciąż jednak w Europie (np. na Gamescomie) cosplayerzy stanowią promil publiczności. Tutaj, na AFA, przebrana była dosłownie co druga osoba. Dziwnie było sobie uświadomić, że jest się jedynym w najbliższej okolicy facetem bez nałożonego makijażu…

Dla laika jakim jestem cosplayerzy stanowili największa atrakcję części targowej. Ba – spotkania z cosplayerami z Japonii, Chin, Tajwanu, Tajlandii, Malezji i Korei były jednymi z wydarzeń towarzyszących.

“Gwiazdy cosplayu” rozdawały autografy, a tłum fanów (tudzież: fanek) piszczał i walczył by zrobić komórką chociaż jedno zdjęcie. (Tu byłem z resztą na pozycji wygranej – wyższy o głowę i z ogromnym aparatem ułatwiającym torowanie sobie drogi).

Wydarzeniem dnia miał być jednak popołudniowy koncert. Tłum pod wejściem na salę koncertową był gęsty już na godzinę przed otwarciem bram (15:00). Postanowiłem więc przeczekać najgorętszy okres: wszedłem na nią dwie godziny później, w ostatnim momencie, gdy wszyscy zainteresowani zajęli już miejsca. Chwilę później – zaczęło się.

“Koncert” ciężko mi opisać z jednego powodu: na dobrą sprawę, miał bardzo mało wspólnego z setkami koncertów jakie widziałem do tej pory. Jasne, każdy współczesny koncert to multimedialne show, w którym równie ważna jak muzyka jest “otoczka”: wizualizacje, osobowość artysty, jego kontakt z publicznością. Tu było jednak zupełnie inaczej.
Pierwszą ogromną różnice zauważyłem zanim jeszcze rozbrzmiała pierwsza nutka, momencie gdy na sali zgasły światła i publiczność włączyła light sticki. Głupie na pozór świecące patyczki w liczbie kilku tysięcy zaświeciły się wszędzie wokół i po sekundzie wspólnie wybijały rytm pierwszego kawałka.

Tutaj publiczność nie jest tylko słuchaczami – “show” robią wszyscy, a każdy machający patyczkiem stara się robić to jak najlepiej – identycznie jak wszyscy inni. Nie była to jednak jedyna moja myśl, która pojawiła się w pierwszych sekundach koncertu..
Egoist to… zespół? projekt? show? program? Teoretycznie ta pierwsza odpowiedź jest prawdziwa, warto jednak dodać, że jest to zespół nieistniejący, wymyślony na potrzeby serialu Guilty Crown.
W trakcie koncertu na scenie zobaczyć można było wyłącznie animowane dziewczę imieniem Inori Yuzuriha. Inori, jedna z bohaterek serialu, wyświetlana jest na wielkim ekranie: śpiewa, podryguje, tańczy, pomiędzy utworami szepcze filozoficzne wywody.

Jak na koncertującą gwiazdę przystało – w trakcie występu podziwiać ją można w kilku różnych kreacjach. Oprócz Inori scena jest pusta – nie widać żadnego zespołu, kogoś kto grałby “podkład”. Sprytny obserwator zauważy jednak, że piosenkarka użyczająca Inori głosu stoi gdzieś z tyłu za ekranem, a jej ruchy przenoszone są na prezentowaną widzom postać.

Samej piosenkarki, używającej pseudonimu Chelly nie można było jednak wyraźnie zobaczyć – to był koncert Inori, a o Chelly dowiedzieć się można było z… napisów końcowych, informujących o tym kto napisał muzykę, kto stworzył postać, a kto zrobił animacje i dobrał czcionki do tłumaczenia słów wypowiadanych w przerwach między utworami.
(Uwaga: Nielegalnie nagrany przeze mnie fragment występu można zobaczyć TUTAJ)
Kolejni artyści, DJ Kazu i Hachioji-P, byli już bardziej z krwi i kości. Ten pierwszy zaprezentował mix hitów i w trakcie występu instruował publikę w jaki sposób poruszać świecącymi patyczkami.

Drugi “grał” hity śpiewane przez animowane dziewczęta wyświetlane na telebimach. Powiedzieć, że tłum szalał, to nic nie powiedzieć, acz z drugiej strony – szalał na siedząco…
Powstrzymam się przed komentarzem dotyczącym poziomu wszystkich kompozycji i ogólnej kondycji światowego przemysłu muzycznego. Nie daruję sobie jednak jednej, krótkiej myśli: abstrahując od muzyki i animowanych piosenkarek – obawiam się, że takie koncerty, na których równie dobrze mogłoby nie być żadnego artysty tylko świecące patyczki, farby, piana, czy jakaś inna forma zabicia nudy będą już popularne również u nas.

PS: W ramach oszczędności postanowiłem nie brać taksówki, tylko korzystając z wolnego weekendu dojechać na miejsce komunikacją publiczną. Dojazd taksówką trwałby 50 minut. Dojazd angkotem i transjakaratą (z przesiadką) zajął 2 godziny. Powrót inną, teoretycznie mniej zakorkowaną, drogą – dwie i pół. Coś za coś: 4.5 godziny podróży kosztowały mnie w sumie 3 zł. Za taksówkę zapłaciłbym przynajmniej 20 razy tyle.