• Menu
  • Menu

Hong Kong! W Chungking Mansions i śladami Bruce’a L.

W Hong Kongu jesteśmy już od 5 dni. Codziennie zabieraliśmy się do notki, żeby zebrać wszystkie wrażenia i odczucia, zanim staną się dla nas normalne i uciekną. Intensywność i urodzaj przeżyć był jednak tak ogromny, że na pisanie nie starczało czasu i sił. Myślę jednak, że to dobrze – dopiero dziś czuję, że widziałam wystarczająco dużo, żeby wiarygodnie opisać to miejsce, w którym jesteśmy.

Gdyby ktoś miał możliwość zobaczenia jednego tylko miasta na świecie, uważam, że powinien zobaczyć Hong Kong. To miasto zniewala swoim ogromem, tłocznością, bogactwem, wystawnością, różnorodnością, kolorami i światłem. O wielu miastach świata pisano już, że są perfekcyjnym misz-maszem, połączeniem wielu kultur i tradycji, i że odwiedzając je można zobaczyc świat w pigułce. Ja jednak dopiero po zobaczeniu Hong Kongu odsapnęłam i stwierdziłam, że widziałam już cały świat.
[shashin type=”photo” id=”2568″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]

1. Ogonek Chin
Już sama historia terenów, na których teraz się znajdujemy jest niesamowita. Niechlubny okres kolonizacji przez pyszałkowatych Europejczyków odcisnął straszne piętno na znacznej części świata. Brytyjczykom można jednak pogratulować roztropności – w ramach rozejmu kończącego pierwszą wojnę opiumową wymyślili sobie, że niegłupio byłoby położyć łapę na malutkim obszarze położonym dokładnie w centrum przesiadkowym i przeładunkowym handlu morskiego. Żeby nie wzbudzać za dużo szumu – łaskawie zgodzili się, że osiedlą się tu tylko “na troszkę”. Po 140 latach tereny miały wrócić do przylegającego od północy dawnego właściciela, Chin. I – co chyba najbardziej zaskakujące – naprawdę wróciły! Brytyjczycy zgodnie z dżentelmeńską umową 1 stycznia 1997 roku opuścili swoją flagę, zapakowali się do wcześniej przygotowanych samolotów oraz statków i oddali Chińczykom wszystko, nad czym pracowali przez tyle lat: imponujące wieżowce, początki linii metra, tunele, drogi, port.
A co jeszcze bardziej zaskakujące – przekazanie miasta nie wpłynęło w jakiś szczególnych sposób na to, jak Hong Kong funkcjonuje. Zgodnie z hasłem “Jeden kraj, dwa systemy” miastu zagwarantowano ogromną autonomię jeszcze na 50 lat. Dość powiedzieć, że Chińczycy potrzebują paszportów, by wjechać do miasta, które (przynajmniej w teorii) należy do ich państwa. W Hong Kongu nie obowiązuje cenzura publikacji (!!!) ani Internetu (!!!!). Na ironię zakrawa zaś fakt, że system polityczny dzisiejszego Hong Kongu jest nieco bardziej “lewicowy” niż system komunistycznych Chin! Opieka społeczna, pomoc socjalna – w kontynentalnej części kraju można zapomnieć o takich udogodnieniach.



2. Półwysep Kowloon

Dzisiejszy Hong Kong to chiński “Specjalny Region Administracyjny” składający się z półwyspu Kowloon oraz wyspy o nazwie, od której nazwę wzięło całe miasto-państwo i region. Niegdyś wyspa Hong Kong była siedzibą bogatych Brytyjczyków, a Kowloon niejako “przedmieściami”, gdzie osiedlali się pracujący dla nich Chińczycy oraz marynarze z całego świata szukający szczęścia w tym modnym porcie. Dziś oczywiście poprawność polityczna nie pozwala na tak z góry ustalone podziały, ale pozostałości dawnych czasów widać nadal – w charakterze dzielnic, cenach nieruchomości oraz obserwując ludzi spacerujących na ulicach.
Pierwsi osadnicy na Kowloon byli rybakami i całe ich życie związane było z morzem. Wraz z rozwojem portu wioska zaczęła się rozrastać i dziś okolica ta pochwalić się może mianem najgęściej zaludnionego obszaru na świecie.
[shashin type=”photo” id=”2515″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Na Półwyspie mocno czuć, że jesteśmy w sercu Azji. Tradycyjne uliczne targi nadal cieszą się ogromną popularnością – jest Targ Kwiatów, Targ Ptaków, Targ Babskich Ciuszków, Giełda Komputerowa (a nawet ze trzy) oraz Targ Jadeitu, nie wspominając o dziesiątkach lokalnych bazarków z jedzeniem. Ulice są gwarne, pełne wbijających się w przestrzeń miejską nachalnych reklam oraz sprzedawców głośno zachwalających oferowane dobra.
[shashin type=”photo” id=”2510″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Kowloon jest bardzo otwarty w azjatycki sposób – dla każdego znajdzie się miejsce. W poszukiwaniu lepszego życia przywędrowało tu mnóstwo Afrykanów, którzy w azjatyckim otoczeniu wyglądają naprawę egzotycznie, Filipińczyków, Hindusów, Pakistańczyków, muzułmanów różnorakiego pochodzenia, a nawet Żydów. Wielu z nich dopiero zaczyna swoją karierę na obczyźnie – z praktycznych powodów często mieszkają i pracują więc blisko swoich przyjaciół.
[shashin type=”photo” id=”2551″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Efektem wieloletnich imigracji było powstanie Kowloon Walled City, który został ogłoszony największym dzikim budynkiem na świecie. W swojej wielkości był o tyle imponujący, że nigdy nie został zaprojektowany jako całość. Początkowo był dużym blokiem, gdzie mieszkania były kiepskie, a przez to tanie. Upodobali go sobie najmniej zamożni imigranci. Wraz z wprowadzaniem przez mieszkańców “innowacji” (budową kolejnych przybudówek, korytarzy, wejść i przejść) nie sposób było już powstrzymać rozrastania się budynku, który zaczął żyć swoim własnym życiem. W ciągu kilkunastu lat podwoił swój rozmiar, totalnie przekształcając swoją konstrukcje.
Uznawany był za szalenie niebezpieczną okolicę. Nikt nie wiedział co dokładnie dzieje się w środku, kto gdzie mieszka, kto komu za to mieszkanie płaci oraz kto co tak naprawdę robi w swoim ślepym pokoiku o wielkości kilku metrów kwadratowych.
Zdjęcie oczywiście nie nasze - budynek już nie istnieje.
Poglądowe zdjęcie z Google

Miejsce stało się centrum handlu narkotykami i właściwie wszystkim innym, co trudno było dostać w legalnym obrocie. W wielu lokalach działały przeróżne sklepy i restauracyjki. W końcu, na początku lat 90-tych władzom miasta udało się odzyskać władzę nad tym terenem i finalnie doprowadzić do ostatecznej śmierci potwora – rozebrania budynku. Całą konstrukcję można oglądać dziś tylko na zdjęciach – na miejscu molocha znajduje się upamiętniający go park.
[shashin type=”photo” id=”2492″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Do niedawna, renomę po Kowloon Walled City przejmował podobny, chociaż o wiele spokojniejszy budynek Chunking Mansion. Tak jak w Kowloon Walled City znajduje się tam niezliczona ilość punktów usługowych oraz najtańszych w okolicy mieszkań obleganych przez mniejszości afrykańskie i hinduskie. Cały budynek znajduje się pod nadzorem kamer i ochroniarzy pracujących zmianowo 24 godziny na dobę. Pogląd na wielkość całego kompleksu może dać fakt, że na jego terenie działa ponad 80 (!!!) tanich hoteli i guesthousów. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zatrzymali się w jednym z nich 🙂
Chunking Mansion, podobnie jak Kowloon Walled City stało się legendarne nie tylko dzięki szemranej działalności mieszkańców, ale przede wszystkiej – dzięki hongkońskiej kinematografii. To właśnie świetnie pokazujący życie miasta “Chunking Express” w reżyserii Wong Kar-Waia sprawił, że pierwsze kroki w mieście skierowaliśmy w stronę tego bardzo nietypowego budynku. I faktycznie – już opis dojścia do naszego hostelu daje pogląd na to, jak budynek funkcjonuje:
Po wejściu do budynku od strony Nathan Road należy minąć panów zachwalających drogie zegarki i Hindusów polecających swoje restauracyjki i iść prosto korytarzem między straganami i kantorami. Po minięciu dwóch pierwszych wind i kilku tanich sklepików z hinduskimi specjałami należy ustawić się w kolejce do windy numer 3, dokładnie na przeciwko sklepu z telefonami. Winda numer 3 obsługuje piętra 4, 6, 8, 10, 12, 14 i 16: my jedziemy na piętro dziesiąte. Kolejka do windy to nic dziwnego – w windzie mieści się tylko 7 osób, a na parterze jest mniej więcej co 5 minut. Stoimy więc i czekamy, razem z rozmawiającym przez telefon Nigeryjczykiem, parą chińskich turystów z walizami, Pakistańczykiem z wózeczkiem na towar, ubranymi w długie szaty dżentelmenami z Sudanu tudzież Etiopii i Hinduskim sikhem, którego łatwo rozpoznać po czarnym turbanie… Na przeciwko naszej kolejki: kolejka do windy numer 4 obsługującej piętra nieparzyste. Jej struktura demograficzna bardzo podobna – badania Uniwersytetu Hongkońskiego dowodzą, że w ciągu roku przez budynek przewijają się obywatele ponad 140 państw.
Winda przyjeżdża, więc pakujemy się do środka. Nigeryjczyk wciąż gada, w końcu jednak traci zasięg. “No signal?” pyta Pakistańczyk uśmiechając się od ucha do ucha.
Dojeżdżamy na dziesiąte, idziemy w lewo do klatki B6 i… jesteśmy na miejscu. Sam “hostel” to dwie klatki, około 12 pokoi wielkości pudełka zapałek. Większość bez okien lub, jak nasz, z okienkiem na szyb wentylacyjny szerokości 2 metrów.
Chungking Mansions robi wrażenie. Dziś, z kamerami, ochroną i systemem przeciwpożarowym, stanowi złagodzoną wersję tego, czym był lat temu 20. Zdecydowanie można jednak poczuć tu klimat Hong Kongu sprzed lat.

3. Hong Kong Island
Po drugiej stronie wody ulice wyglądają z goła inaczej. Tu przede wszystkim nikt spacerując nie rozgląda się na boki, tylko w górę. Ograniczony wodą i skałami teren sprawił, że ceny gruntów poszybowały do niebotycznych wartości, a co za tym idzie – jak nigdzie na świecie rozwinęło się budownictwo wzwyż. Budowanie kilkupiętrowych apartamentowców byłoby niczym innym, jak stratą pieniędzy. Planując blok trzeba liczyć się z przedsięwzięciem co najmniej kilkudziesięciu pięter, najlepiej z od razu z basenem. Ta sama zasada tyczy się oczywiście wszelkich biurowców. Przestrzenie między nimi zapełniano tym, na czym da się najlepiej zarobić, czyli centrami handlowymi. Ale kto bawiłby się w budowanie sklepów dla H&M’u czy Zary…? Na każdym rogu natknąć się można na Louis Vitton, Gucci czy Pradę.
[shashin type=”photo” id=”2581″ size=”medium” columns=”max” order=”user” position=”center”]
W tej części Hong Kong Island, na północy wyspy, jest wielkomiejsko, drogo i bogato. Może to nietypowe, ale przechadzając się ulicą widzi się Porche, Bentleye i BMW, a czuć tylko zapach drogich perfum.

Byłabym w stanie uwierzyć, że cała postkolonialna część miasta wygląda dzisiaj tak, ale – na szczęście – zmuszeni byliśmy wybrać się na południową, dużo mniej popularną stronę wyspy. Tu, w dzielnicy, a właściwie miasteczku zwanym Aberdeen mieszka nasz host, który poprzez Couchsurfing zgodził się ugościć nas u siebie przez kilka dni. Podróż z centrum trwała ok. 40 minut i zaprowadziła nas w zupełnie inny świat. To właśnie tu, w porcie w Aberdeen kręcono pierwsze ujęcia “Wejścia Smoka”.
[shashin type=”photo” id=”2588″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Południowa strona wyspy zasadniczo przypomina nam Seszele 🙂 Kręte drogi, po których (piętrowe!) autobusy jeżdżą w dopracowany do perfekcji sposób, małe osady skupione zazwyczaj wokół plaż w głębi niewielkich zatok. Zdecydowanie bardziej wakacyjny niż miejski klimat prawie odwrócił naszą uwagę od kilkudziesięciopiętrowych apartamentowców stojących jeden przy drugim przy brzegu morza oraz drogich samochodów, które leniwie przemieszczają się ulicami.
[shashin type=”photo” id=”2577″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]


4. Miasto

Urzekło mnie to, że Hong Kong jest tak różnorodnym miastem. Naprawdę nie spodziewałam się zobaczyć tak wiele na tak małym obszarze.
[shashin type=”photo” id=”2525″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
I nawet mimo tego, że widziałam już skrajnie bogate i skrajnie biedne miasta – tutaj wszystko łączy się i przenika w niebywały sposób. Centrum Hong Kong Island wygląda jak Nowy Jork. Chungking Mansions wygląda jak Mumbaj, Karaczi i Dakar jednocześnie. Leżąca 200 metrów dalej promenada oszałamia widokiem, który porównać możemy tylko do Szanghaju, a dzielnica Mong Kok troszkę na północ – jest bardziej “chińska” niż jakiekolwiek miasto, które widzieliśmy w Chinach. Kilka kilometrów dalej, na południu, są już plaże, surfing (sport narodowy: Złoty Medal na Olimpiadzie w 1996 roku!) i klimat rodem z tropikalnych wysp. Wszystko to świetnie ze sobą skomunikowane i, co bardzo ważne, po angielsku!
[shashin type=”photo” id=”2567″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Hong Kong jest drogi, ale nie bardzo drogi. Tak wielka różnorodność sprawia, że bez problemu znajdziemy knajpki z daniami po 10 złotych, jak i po 150 złotych. Zestaw, za który w warszawskim MacDonaldzie płaci się 18 zł, tutaj można dostać za złotych 13 (30 HK$). Puszka piwa 0.33 litra – 6HK$ czyli 2.5 zł. Jedynym problemem są ceny w hotelach – za coś lepszego niż klitka w Chungking Mansion musielibyśmy zapłacić dużo więcej niż 70 zł za noc. Ceny są więc normalne – warszawskie (no, może z wyjątkiem tych droższych restauracji i knajp – u nas też są miejsca z piwem po 20 zł za butelkę, ale tu jest ich dużo więcej).

A ciastka z fasolą nadal są niedobre…
[shashin type=”albumphotos” id=”70″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”y” order=”date” position=”center”]

4 comments