• Menu
  • Menu

Hall of Fame

Najwyższy czas na podsumowanie pierwszej części naszego wyjazdu: części podróżniczej, w trakcie której przemierzyliśmy blisko 7000 kilometrów odwiedzając 5 państw. Podsumowanie będzie jednak dość nietypowe, opiszemy bowiem tylko jeden, ale najważniejszy element naszej podróży. Naszych przyjaciół, których poznaliśmy w jej trakcie.

Ania i Michał
czyli nasza rodzima para celebrytów ( więcej dowiecie się z onetu! ), z których gościny korzystaliśmy w Szanghaju. To oni wprowadzali nas w kulinarny świat Państwa Środka, to oni przedstawiali nam Chiny, o których wcześniej tylko czytaliśmy i wyjaśniali przeróżne kulturowe różnice, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Dzięki nim skok na głęboką wodę, jakim były pierwsze dni w Chinach nie był niczym strasznym!

Agata
która – zupełnie niespodziewanie – udostępniła nam swoje szanghajskie mieszkanie podczas swojej nieobecności. Było to dla nas bardzo miłe zaskoczenie i kolejny dowód na to, że można, a czasem nawet warto ufać ludziom. To z Agatą przeżyliśmy też najbardziej szaloną przygodę, jaka spotkała nas w pierwszych tygodniach podróży: nie każdą noc spędzamy wszak łapiąc bezpańskie koty na chińskich blokowiskach, niezbyt często wozimy je też taksówką od weterynarza do weterynarza… Jedno jest jednak pewne – takie atrakcje sprawiają, że nieznajomi jakby nie było ludzie, bardzo szybko mogą się zaprzyjaźnić.

Paulina i jej mąż
którzy zaprosili nas do swojego hotelu w małym, 600-tysięcznym miasteczku pod Wuhanem.
[shashin type=”photo” id=”3958″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Tej przygody z braku czasu również szczegółowo nie opisaliśmy. Paulina poznała Adę kilka lat temu podczas swojej wizyty w Polsce i zostawiła jej swój adres z nadzieją, że kiedyś, w odległej przyszłości, kiedy Ada będzie w Chinach, będzie mogła ją odwiedzić. Okazja nadarzyła się zaskakująco szybko! Jadąc do Yinmeng nie spodziewaliśmy się, że “rodzinny hotel” okaże się najwyższym wieżowcem w mieście i że ugoszczeni zostaniemy iście po królewsku: kolacją z kilkunastu dań i własnym apartamentem hotelowym. Nie spodziewaliśmy się też, że na dworzec w innym mieście zawiezieni zostaniemy limuzyną. Mamy nadzieję, że będziemy mieli okazję się zrewanżować 🙂

Gavin, Stone, Lesley, Doreen, Flora, Cannon i wszyscy inni, których poznaliśmy w Oral English College
[shashin type=”photo” id=”3959″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Kilkanaście dni, które spędziliśmy w Yangshuo były naprawdę wyjątkowe. Po raz pierwszy mieliśmy okazję sprawdzić się jako nauczyciele angielskiego za granicą, a dzięki fantastycznej atmosferze doświadczenie to było zupełnie bezstresowe i dawało mnóstwo satysfakcji. Zarówno inni nauczyciele jak i wszyscy uczniowie stanowili zgraną paczkę – każda lekcja, każdy wspólny obiad i każde wyjście na miasto było przygodą. Żałowaliśmy, że w tej bajkowej krainie (pamiętacie te malownicze górki i wijącą się między nimi rzekę?) nie mogliśmy zostać dłużej. Niestety – wygasająca wiza zmusiła nas do wyruszenia w kierunku Hong Kongu.

Evan
którego również poznaliśmy w Yangshuo zasłużył sobie na oddzielny rozdział w naszym pamiętniku.
[shashin type=”photo” id=”2420″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Już opuszczając szkołę czuliśmy, że bardzo fajnie byłoby spotkać się ponownie. I tak też się stało. Parę tygodni później włóczyliśmy się razem po Kambodży, niedługo potem znowu spotkaliśmy się w Tajlandii i razem wyjechaliśmy do Malezji. Zakręcony na punkcie baseballa Nowojorczyk razem z nami odkrywał Azję, a przy okazji pomagał zrozumieć swoją ojczyznę. I tak – strasznie mu zazdroszczę, że był na ostatnim meczu Wayne’a Gretzkyego! Evan po kilku miesiącach w Azji poleciał do Maroko ze swoim przyjacielem Garrym, o którym za chwilę, a teraz zwiedza Hiszpanię. A nasze opowieści o Polsce tak bardzo mu się spodobały, że postanowił skrócić tydzień, który zaplanował na Pragę na końcu swojej podróży i odwiedzić jeszcze Kraków i Oświęcim.

Garry
alias Monkey Man!
[shashin type=”photo” id=”3960″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Przyjaciel Evana, który wychowywał się na Brooklynie. Garry wspina się na skałkach, jest otwarty, szczery, zawsze uśmiechnięty i niemal automatycznie podrywa każdą dziewczynę z którą rozmawia. Ot – typowy Amerykanin. Ale Chiny to jego drugi dom: spędza tam rokrocznie kilka miesięcy, przy okazji zwiedzając wszystkie okoliczne kraje i… tamtejsze skały. Do tego ma niesamowity talent do nauki języków, więc oprócz chińskiego stara się opanować wietnamski i kambodżański. A jakby tego było mało: na nazwisko ma tak, jak jedna z przygód Jamesa Bonda!

Kenneth i Ben
Kenneth był naszym CouchSurfingowym hostem w Hong Kongu, a Australijczyk Ben był innym jego gościem, który okupował jego kanapę w tym samym czasie, co my. Wspólnie przegadaliśmy kilka wieczorów, dzięki czemu łatwiej nam przyszło zrozumienie tego fascynującego państwa-miasta. Kenneth pokazał nam niezwykłe okolice, które pamięta ze swojego dzieciństwa i zabrał na plażę. A w sobotni wieczór udaliśmy się wszyscy na spotkanie CouchSurferów, gdzie poznaliśmy jeszcze więcej ciekawych osób.

Terrence
czyli nasz kolejny host, tym razem w Bangkoku. Z wielkim zapałem wprowadzał nas w świat tajskiej kuchni – dacie wiarę, że od 3 lat codziennie jada na mieście tworząc interaktywny przewodnik po restauracjach, knajpach i knajpkach stolicy Tajlandii? Gościliśmy u niego dwa razy i… mamy nadzieję, że jeszcze nie raz się zobaczymy!
[shashin type=”photo” id=”3961″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]

Zosia i Jacek
Sytuacja jak z filmu – na tajskiej wyspie Ko Chang zatrzymujemy dzieloną taksówkę, a tam siedzi para Polaków, która na powitanie mówi nam: my się chyba znamy! I faktycznie – szybko się okazało, że poznaliśmy się już gdzieś kiedyś w Warszawie, a na dodatek Ada studiuje z Zosią na tej samej uczelni i ma mnóstwo wspólnych znajomych.
[shashin type=”photo” id=”2879″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Razem spędziliśmy blisko 2 tygodnie – to w Tajlandii, to w Kambodży. A ploteczki o znajomych gdzieś na drugim końcu świata to fantastyczna sprawa!

Luis, Renato, Marcus i cała brazylijsko-szwedzko-szkocko-grecka ekipa z Siem Reap
Ada lubi organizować, więc zorganizowała świetny dzień dla 10 osób. Żeby zaoszczędzić, a zarazem ciekawiej spędzić czas wynajęliśmy busik i razem jeździliśmy cały dzień po ruinach Angkoru. Oprócz tego spędziliśmy kilka wieczorów wymieniając się doświadczeniami i wrażeniami z dotychczasowych podróży.

Patrycja i Kuba
Kolejna para Polaków poznanych na szlaku, również w Tajlandii. Spotkaliśmy się w trakcie jednodniowej wycieczki i wspólnie spędziliśmy kilka dni narzekając na komercjalizację tego egzotycznego kraju. Mimo tego, że nasi nowi znajomi mieszkają we Wrocławiu i zajmują się czymś zupełnie innym, niż my, to mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów.

Michelle i Piotrek
czyli ci, dzięki (albo przez) których trafiliśmy do Dżakarty.
[shashin type=”photo” id=”3375″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Piotrek jest Polakiem urodzonym w Indonezji i tu spędził pół życia, a Michelle to jego dziewczyna, która pochodzi z Ameryki, ale zawsze podkreśla, że jej dziadek był Polakiem. Mieszkają w centrum Dżakarty i ich mieszkanie było naszym domem zanim znaleźliśmy i wynajęliśmy swoje własne. Piotrek to stary znajomy Łukasza i to on wpadł na całkiem ciekawy w swoich skutkach pomysł skontaktowania go z indonezyjską firmą start-upową, która tworzy gry na komórki. A żeby jeszcze bardziej skomplikować sytuację, dodamy, że pierwszy raz spotkaliśmy się na Penang. Wspólnie poznawaliśmy tam malezyjską kuchnie i sztukę uliczną, ale przede wszystkim rozkoszowaliśmy się eklektyczną i przepyszną kuchnią George Town, która słynie na całą Azję.

Julius
filmowiec z Medanu, z którym spotkaliśmy się już pierwszego dnia po przyjeździe do Kuala Lumpur.
[shashin type=”photo” id=”3456″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Był tam w krótkiej delegacji, którą postanowił nieznacznie przedłużyć, żeby zobaczyć miasto i spędzić Sylwestra. Nauczył nas bardzo dużo o miejscu, w którym spędzimy najbliższe kilka miesięcy, a my… opowiadaliśmy mu o Polańskim, Kieślowskim i Holland! Razem spędziliśmy Sylwestra ucząc się bahasa i polskiego.

Leonard
Niby łowca głów (dosłownie! pochodzi z plemienia Dajaków z Borneo), ale muchy by nie skrzywdził! Fantastyczny gospodarz, który każdego dnia pokazywał nam jak wygląda życie w Kuala Lumpur. Zwłaszcza: życie nocne! Karaoke z nim to kolejny z tych momentów, które z pamięci nie dadzą się wymazać (choćby bardzo się chciało 😉 Leonard jest zdecydowanie najbardziej szalonym CouchSurferem, jakiego dotąd spotkaliśmy. Przez jego kanapę, a raczej materac na podłodze, przewijają się dziesiątki gości, czasami w tym samym czasie! Leonard jest niebywale gościnny i pomocny. Mam nadzieję, że podczas swoich podróży spotyka się z tak samo gorącym przyjęciem, bo jeżeli nie, to przestanę wierzyć w Karmę.

20-DSC_4694
Ala
Przesympatyczny Jemeńczyk, współlokator Leonarda, na którego pomoc zawsze mogliśmy liczyć. Jego opowieści o Jemenie sprawiły, że znów zatęskniliśmy za bliskim wschodem.


Jessie
[shashin type=”photo” id=”3962″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Chinka z Szanghaju, dla której praca w Kuala Lumpur to nic innego jak pierwszy krok w wielki świat. Zafascynowana zachodnią kulturą, inteligentna i supersympatyczna gościła nas w swoim mieszkanku z niebywałym widokiem i… fantastycznym basenem na dachu! Razem robiliśmy rajdy się po knajpach zwiedzając wszystkie miejsca, w których panie mogą częstować się alkoholem za darmo.

Kyuhee
[shashin type=”photo” id=”3963″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Szalona Koreanka, dla której KL jest nowym domem na czas studiów. Wspólnie z Jessie i Adą degustowały sangrie i drinki wszędzie tam, gdzie dostawały je za darmo 😉 Opowiadała nam o Korei zajadając gołąbki zrobione przez Adę i raczyła nas swoim australijskim akcentem wyćwiczonym podczas roku spędzonego w Sydney.

Apel i jej rodzina
[shashin type=”photo” id=”3632″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Nasza szefowa i gospodyni, u której gościliśmy pod koniec naszej podróży. To ona dała nam możliwość pracy w malezyjskim biurze podróży, codziennie zabierała nas na wyjątkowy obiad, a wieczorami zapraszała do rodzinnego domu. To dzięki niej poznaliśmy prawdziwą, wielokulturową Malezję.

Powyższa lista oczywiście nie jest kompletna. Spędzaliśmy czas z wieloma innymi osobami – każdy hostel, każda impreza to dziesiątki przesympatycznych ludzi, którzy w większy lub mniejszy sposób ułatwiali nam podróż. Pomagało nam również wielu nieznajomych, których imion nigdy nie poznaliśmy. Tu musimy wspomnnieć przesympatycznego pana o głosie Mistrza Yody, który podrzucił nas z Butterworth do autostrady – to postać, z którą spędziliśmy raptem 15 minut, a mimo tego na pewno do końca życia nie zapomnimy, jak pomocni potrafią być ludzie. Nie dość, że podjął się zawiezienia nas na autostradę, chociaż wcale nie wybierał się w tym kierunku, to na pożegnanie dopytywał kilka razy, czy na pewno mamy pieniądze, bo jeżeli nie, to on może nam trochę dać, no bo jak to tak podrózować bez pieniędzy?

To właśnie oni – wymienieni wyżej, lecz także ci “bezimienni” – sprawili, że nasza podróż była udana. Dziękujemy i… do zobaczenia!

2 comments