• Menu
  • Menu

Granada

W oczekiwaniu na Feria de Malaga pojechałam zobaczyć Granadę. To miasto szczyci się, że jako ostatnie poddało się inwazji chrześcijańskich królów. Niebagatelne znaczenie ma fakt, że pałace królewskie były tu usytuowane na szczycie trudnego do zdobycia wzgórza. Budowle zachowane są do dziś w bardzo dobrej kondycji, co w połączeniu z imponującym rozmiarem kompleksu pałacowego i jego spektakularnym położeniem czyni je niebywałą atrakcją turystyczną. Z twierdzy Alhambra rozpościera się piękny widok na miasto, góry pasma Sierra Nevada, ale przede wszystkim na stare miasto, czyli dzielnicę Albaicin.

W Granadzie byłam bardzo szczęśliwą turystką – zaliczyłam wszystkie punkty obowiązkowe do odwiedzenia, poznałam ciekawych ludzi po drodze, a nawet dałam się porwać przypadkowemu przechodniowi na całodzienną wycieczkę po mieście.


Po Hiszpanii przemieszczam się głównie BlaBlaCar, czyli serwisem łączącym podróżników i prywatnych kierowców. Jadąc z Malagi do Granady poznałam dwie współpasażerki – Olę z Wrocławia i Idalię z Meksyku. Cały dzień spędziłyśmy wspólnie włócząc się po mieście. Wczesnym popołudniem zaczepił nas na ulicy pewien człowiek. Widział jak bez większych nadziei wpatrujemy się w mapę i zaproponował, że odprowadzi nas kawałek, bo – przypadkiem! – akurat idzie w tym samym kierunku. Starałam się uprzedzić dziewczyny, że ja już znam takie numery i na pewno po 10 minutach spaceru zainkasuje 50 euro za profesjonalne i nieproszone usługi turystyczne. Tym bardziej byłam sceptyczna, im ulicę za ulicą coraz bardziej zachęcał nas, żeby za nim podążać. Niestety nie mówił po angielsku, a jego hiszpański akcent był dla mnie trudny do zrozumienia. Opowiadał o historii Albacin, o dawnych czasach, architekturze i… domach w jaskiniach.

Okazuje się, że po drugiej stronie wzgórza, zaraz za ekskluzywną dziś dzielnicą Albacin, gdzie większość domów ma urządzone na dachach baseny z widokiem na Alhambrę, znajduje się spory teren, gdzie biedni ludzie wykopali sobie domy w skałach. Teren ten był zamieszkały od dawien dawna, a dziś mieszkają tam głównie Cyganie. Nie doprowadzono tam prądu ani kanalizacji. Nie chciałyśmy wierzyć w takie bajki. Nasz nowy znajomy, bardzo dumny z siebie, że wreszcie udało mu się zdobyć nasze zaufanie, zaproponował że możemy się tam wybrać.


Trudno było mi uwierzyć w to, co zobaczyłyśmy. Wydłubane w skale jaskinie nie ustępują urokowi tym w tureckiej Kapadocji czy irańskim Kanovanie! A ich lokalizacja powala na kolana. Pokręciliśmy się trochę po okolicy, a nasz „przewodnik” próbował nawet wkręcić nas na krzywy ryj do jednej z jaskiń, gdzie mieszka jego znajomy. Do hostelu wracałyśmy z jednym pytaniem w głowie – dlaczego nikt nic z tym nie robi? Potencjał tego terenu jest przecież ogromny! A z drugiej strony mieszkańcy żyją tam w bardzo kiepskich warunkach. Znaleźliśmy tylko jedno jedyne miejsce, gdzie taka jaskinia została wyremontowana i służy teraz jako hotel. Czasem są tam też organizowane pokazy flamenco. Przykład ten potwierdza tylko smutną tendencję do popadania ze skrajności w skrajność. Czy naprawdę musi być tak, że w jaskiniach albo mieszkają ludzie wyjęci spoza prawa, bez dostępu do toalety i bieżącej wody, albo gości hotelu z klimatyzacją za 100 euro za noc?


Żegnając się z nami nasz znajomy przepraszał wprost, że nie stać go nawet żeby zaprosić nas na lunch. Spędził z nami 6 godzin włócząc się w piekielnym upale i wspinając stromymi uliczkami starego miasta. I bynajmniej nie poprosił o pieniądze na końcu… Kiedy już się rozstaliśmy, Idalia przetłumaczyła z hiszpańskiego wszystko, co przez cały dzień jej o sobie opowiedział. Historia ta sprawiła, że poczułam się trochę gorszym człowiekiem.

Otóż nasz nowy przyjaciel znalazł się w trudnym momencie w życiu. W efekcie wielu zawirowań i ciężkich chwil trafił w końcu na odwyk od heroiny i innych ciężkich narkotyków. Bardzo zależy mu na tym, żeby się wyleczyć i pozbierać. Dlaczego? Ponieważ jego narzeczona, Brazylijka, która przebywała w UE nie do końca legalnie, została ostatnio deportowana i jest teraz znowu w Ameryce Południowej. Bardzo tęskni i zmaga się z powoli dopadającą ją depresją. Całe jej życie i cała jej miłość została w Hiszpanii. Narzeczony chce do niej jechać, ale wie, że jest jeszcze trochę za słaby – każdego dnia walczy ze sobą, aby trzymać się swoich nowych postanowień. Pochodzi z Granady, ale z tym miastem wiąże wszystkie złe wspomnienia. Tu ma znajomych, którzy przyczynili się do jego uzależnienia. Dlatego teraz mieszka pod Sevillą. A tego dnia przyjechał akurat odnowić swój dowód, który ostatnio stracił termin ważności. Wiedział, że ma cały dzień do spędzenia w mieście, które jest dla niego jedną wielką pokusą. Spacerował po centrum kiedy zobaczył nas – trzy fajne, młode dziewczyny zagubione w nowym mieście. Pomyślał sobie, że taki świeży powiew, nowe znajomości i spełnienie się w roli przewodnika po swoim mieście dobrze mu zrobi. Był sam i zagadał trzy młode turystki. Bardzo bał się, że nie będziemy chciały nawet z nim porozmawiać. Tak naprawdę to on ryzykował więcej, niż my.

A ja pomyślałam, że będzie próbował wyciągnąć od nas kasę…