• Menu
  • Menu

Dlaczego warto kupować przypadkowe książki. Wprowadzenie do Lomboku

Kochana Mamusiu!

Właśnie spełniam moje kolejne marzenia i odwiedzam kolejny punkt na mapie. Płynę promem z Bali na Lombok.

Dwa lata temu, pewnego słonecznego czerwonego dnia, poszliśmy z Łukaszem na kiermasz książek używanych i kupiliśmy tam mocno przechodzony przewodnik Lonely Planet pod tytułem „Bali i Lombok”. Tego dnia nabyliśmy też „Północne Indie”, coś o Ameryce Południowej i kilka innych niepotrzebnych tytułów. „Bali i Lombok” kosztował 2 zł i bardzo ekscytowałam się faktem, że nie jestem do końca pewna, gdzie na mapie znajdują się te egzotyczne wyspy. Posiadanie przewodnika na półce przybliżało mnie jednak troszeczkę do tych miejsc. Z zapałem marzyłam, że któregoś dnia usiądę spokojnie, poprzeglądam zużyte strony i dowiem się więcej o Bali, o Indiach i innych miejscach na świecie. Że zaplanuję kolejną podróż.

Tego marzenia nie udało mi się spełnić. Literatura, którą muszę czytać na zajęcia oraz stosy reportaży i beletrystyki, które zawsze zalegają na mojej szafce nocnej nigdy nie pozwoliły mi dowiedzieć się, gdzie leży Lombok. Dopóki tam nie pojechałam.

Decyzja o naszej rocznej podróży nie zapadła spontanicznie, ale też nie była specjalnie nieprzemyślana. Nie poświęciliśmy jednak miesięcy na dokładnie planowanie. Założyliśmy, że już w trasie będziemy organizować kolejne etapy. A jako że Indonezja miała być ostatnim krajem, jaki odwiedzimy, do tej wizyty nie przygotowywaliśmy się prawie w ogóle. Jedyną decyzją, jaką musieliśmy podjąć przed wyjazdem, było… zostawienie naszego jedynego przewodnika po tym kraju, „Bali i Lombk”, w Warszawie. Szalone byłoby przecież noszenie go na plecach przez rok, żeby wykorzystywać go przez kilka ostatnich tygodni! Tym sposobem czekając na lotnisku Chopina na mój samolot do Szanghaju przez Dubaj w październiku zeszłego roku, nadal nie wiedziałam gdzie leży Lombok.

O Bali słyszeli wszyscy. Balijski raj, przepiękne obrzędy i tarasy ryżowe to klasyka rajskiej Indonezji. Na pewno takie właśnie odczucia mają wszyscy turyści przybywający na wyspę wraz z zorganizowanymi wycieczkami. Drogie hotele dbają, żeby ich goście doświadczyli balijskiej gościnności, ciszy, spokoju i relaksu. Jestem przekonana, że w takim Bali można się zakochać bez pamięci. Szczególnie, jeżeli jest się zapracowanym biznesmenem, który szuka wytchnienia podczas jedynego w roku urlopu albo znudzoną panią domu zachwyconą kolorową egzotyką. Gorzej, jeżeli na Bali dociera się wolnym promem z Jawy, który potrzebuje aż godziny, żeby pokonać cieśninę o szerokości trzech kilometrów. Tym gorzej, jeżeli ma się w pamięci gościnność nieprzyzwyczajonych do białych turystów Jawajczyków i nieopisany urok zaśmieconej i przeludnionej, ale nadal dziewiczej Jawy. Najgorzej, jeżeli chce się Bali poznawać i eksplorować. Szybko trzeba wtedy poradzić sobie z faktem, że jest się spóźnionym. I to prawie o 100 lat.

Po trzech tygodniowych wizytach na Bali zaczynam odczuwać spełnienie – już trochę je poznałam i na pewno zdążyłam pokochać. Teraz czas na kolejną przygodę, bo wreszcie dowiedziałam się, gdzie leży Lombok. A moja wiedzą mocno się utwierdziła, odkąd w naszym dżakarckim mieszkaniu zawisła mapa Indonezji.

Lombok po raz pierwszy tak naprawdę odwiedziłam w lutym, kiedy razem z Tobą, Mamo, byłam na archipelagu Gili. Trzy małe, naprawdę rajskie wysepki znajdują się na północny-zachód od Lomboku, a nasza łódka z powrotem na Bali miała krótki postój w porcie Sanggiri. Płynąc wzdłuż zalesionych, nieregularnych pagórków Lomboku czułam, że to jest miejsce, które muszę odwiedzić, zwiedzić, poczuć i oczywiście pokochać.

Więc jadę. A właściwie płynę. Płynę tak zwanym „wolnym”, czyli najprostszym, najtańszym i najpopularniejszym promem z Bali na Lombok. Podróż trwa 4 godziny, chociaż w tym czasie prom przepływa niecałe 70 km. Trochę buja, trochę pryska słoną wodą z fal rozbijających się o burtę, trochę nie mogę się doczekać, co mnie czeka na brzegu. Jedyne, czego jestem pewna, to że Łukasz już tam jest i czeka na mnie. Reszta jest wielką, wspaniałą, niespodzianką.