W ostatniej notce pisaliśmy, że stacjonujemy w mekce entuzjastów wspinaczki górskiej, którzy przybywają tu z całego świata, żeby zaznać dobrodziejstw skalnych ścianek wokół Yangshuo. Nie bylibyśmy chyba prawdziwymi podróżnikami, gdybyśmy i my nie zdecydowali się spróbować jak to jest wisieć 10 metrów nad ziemią.
Na popularny “rock climbing” mieliśmy wybrać się w sobotni poranek, kiedy w naszej szkole nie ma zajęć. Przewodnikiem i organizatorem wycieczki miał być Gavin, znajomy Kanadyjczyk, doświadczony fan wspinaczki, który (dość ciężki) ekwipunek przywiózł ze sobą aż z Montrealu. Rano powitała nas piękna pogoda i dzień zapowiadał się wspaniale, niestety Łukasz nie czuł się najlepiej i uporczywy katar i lekka gorączka zatrzymały go w łóżku. Pojechaliśmy więc we trójkę – Gavin, Ada i Evan.
[shashin type=”photo” id=”2437″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Wyprawa była bardzo intensywna, żeby nie powiedzieć męcząca. Rozpoczęła się ponad półgodzinną jazdą na rowerze, potem nastąpiła część właściwa, czyli rozłożenie sprzętu, zabezpieczenie tras i sama wspinaczka. W drodze powrotnej (kolejne pół godziny na rowerze) zatrzymaliśmy się nad rzeką, żeby popływać, a przy okazji oczyścić się z kurzu, pyłu, potu i kawałków skał, ziemi, listków i gałązek, które znajdowały się w wielu niespodziewanych miejscach pod naszymi ubraniami.
Panowie, którzy mi towarzyszyli byli doświadczeni w boju i doskonale wiedzieli jak szybko dotrzeć na szczyt. Muszę przyznać, że i mi nie poszło najgorzej, chociaż w obu próbach, które podjęłam udało mi się dotrzeć zaledwie do połowy trasy, gdzie znajdował się najtrudniejszy fragment, którego nie potrafiłam pokonać. Wzbudzało to we mnie lekką frustrację, ponieważ wyżej trasa znowu była łatwa i gdyby tylko udało mi się znaleźć metr wyżej mogłabym prawdopodobnie bez problemu chwalić się teraz, że pokonałam całą. Ale nawet mimo pozornej porażki nie jestem rozczarowana – koledzy lojalnie przyznali się, że skałka, na której ćwiczyliśmy nie należała do najłatwiejszych i i tak są pod wrażeniem, że udało mi się wejść tak wysoko. Należy pamiętać, że była to moja absolutnie pierwsza styczność ze wspinaniem się. Emocje, które towarzyszyły mi podczas wysiłku były na pewno bardzo intensywne i nie dziwię się, że dla tak wielu ludzi chętnie powraca na skałki. Niestety, muszę też przyznać, że osobiście nie lubię aktywności, które potrzebują tak ogromnego wkładu siły, zdecydowanie wolę uprawiać sport mniej intensywnie, a dłużej. Dlatego też okropnie tęsknię za snowboardem, nartami i fitnessem. Na szczęście nawet w Chinach udaje mi się odnaleźć trochę czasu na bieganie, a długie piesze i rowerowe wycieczki należą tu do naszej codzienności.
[shashin type=”photo” id=”2447″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Zdecydowaliśmy, że dziś nie będziemy się przemęczać – zostaniemy w łóżku, przeglądając zaległe zdjęcia i planując trasę naszej podróży po Tajlandii i Kambodży. Łukasz czuje się trochę lepiej, ale jeszcze jeden dzień odpoczynku może mu tylko pomóc, a ja nawet gdybym chciała to i tak nie mogłaby się za bardzo ruszać. Mam zakwasy na plecach i całych rękach, zaciśnięcie pięści jest prawie niemożliwe, a całe przedramiona, łokcie i łydki pokryte są małymi lub większymi otarciami, zadrapaniami i siniakami. Ale nie martwcie się – było warto! Teraz przynajmniej wiem, że wspinaczka nie zostanie moim ulubionym sportem 😉
[shashin type=”albumphotos” id=”68″ size=”small” crop=”y” columns=”3″ caption=”y” order=”date” position=”center”]
….i moim Córeczko też 😉 już tylko od patrzenia na zdjęcia, “chodzą mi mrówki po ciele” a mowa w realu!!!
Po ziemi…. za mało miejsca????
Łukaszku, miałeś być bardziej rozsądny od Adusi? 😉
I cóż ja mogę…..uważajcie na siebie !!!!!
całuję mocno :-*
Ada jesteś zuchem. Dzięki dla znajomych – za tak profesjonalny sprzęt