• Menu
  • Menu

Czy Ada nawróciła się po dwóch dniach spędzonych w świątyniach?

Nadszedł czas na prawdziwe Zwiedzanie, takie z wielkiej litery. Zapakowaliśmy się na nasze skutery i ruszyliśmy do wioski Borobudur, położonej nieopodal świątyni o tej samej nazwie. Mieliśmy do pokonania ok. 45 km.
[shashin type=”photo” id=”4549″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Świątynia Borobudur to imponująca budowla z VIII wieku. Tak jak Angkor w Kambodży, Bagan w Birmie czy Ayuthaya w Tajlandii stanowi “pamiątkę” po okresie imperiów-mandali, które kontrolowały ten region świata w średniowieczu. Do dziś jest to najważniejszy obiekt sakralny buddystów w Indonezji, jeden z największych w całej Azji południowo-wschodniej. Jednocześnie jest to jedna z największych atrakcji turystycznych Archipelagu Malajskiego. Tłumy turystów z kraju i zagranicy przybywają tu przez cały rok.
W przeciwieństwie do wszystkich innych atrakcji w okolicy, gdzie wstęp kosztuje zwykle ok. 7000 rupii, czyli 2 zł, zwiedzenie Borobudur to koszt prawie 70 zł za osobę! Odetchnąć z ulgą mogą tylko studenci i dzieci – bilet dla nich kosztuje tylko 115 000 IDR, czyli 30 zł.
Jak to dobrze, że data ważności mojej legitymacji studenckiej to 31 marca 2014 zamiast 31.03.2014! Mało który Indonezyjczyk zna przecież nazwy miesięcy po polsku. Ale… zaraz, zaraz, gdzie jest moja legitymacja?!


Legitymację studencką, woziłam uparcie przez cała naszą podróż, chociaż koniec końców uprawniła mnie do zniżek raptem w jednym czy dwóch miejscach. Tym razem jej nie wzięłam – została w szufladzie w salonie, w Dżakarcie. Możecie sobie wyobrazić moją minę kiedy to sobie uświadomiłam. Moja wściekłość przeplatała się z bezsilnością i ulżyłam sobie używając niecenzuralnych słów w każdym języku jaki znam. Na szczęście moi znajomi pocieszyli mnie, że chociaż drogi w Indonezji są kiepskie, a łazienki zazwyczaj w marnym stanie, to sektor usług mają na najwyższym poziomie. JNE to lokalna firma kurierka, która dowozi przesyłki na terenie całego kraju w ciągu 1 dnia. Łukaszowi łatwo udało się zlokalizować ich punkt w kioskach usługowych koło Carrefoura w naszej piwnicy i wysłać mi moją legitymacją na adres znajomych w Yogyakarcie za niecałe 8 zł. Następnego dnia wieczorem odwiedził mnie kurier i mogłam znowu cieszyć się zniżkami po okazaniu mojej (tymczasowo nieważnej) legitymacji studenckiej.


Borobudur zwiedzałam ze Szwedami i Halimem. Miał dołączyć do nas Taj, którego Ulrich i Emma poznali na swojej trasie, ale jak zwykle zagapił się, prawie spóźnił na autobus, a potem na samolot i Halim musiał ratować go ekspresową podwózką na stację. To, ile ten chłopak ma nieprzewidzianych przygód na swojej trasie to zupełnie inny temat! A dzisiaj tylko o świątyniach!


Borobudur ponoć najcudowniej wygląda o wschodzie słońca. Ale po kilku dniach intensywnego zwiedzania nie upadliśmy jeszcze na głowę do tego stopnia, żeby pchać się tam o 5 rano… Odwiedziliśmy świątynię około południa i muszę przyznać, że to też nie był najlepszy pomysł. Było koszmarnie gorąco, światło do zdjęć najgorsze z możliwych, a ludzi tłumy. Świadomie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie obiektu poza weekendowym szczytem. Nie spodziewaliśmy się natomiast, że we wtorek spotkamy tam kilka autokarów wypakowanych młodzieżą szkolną z całej Indonezji i sporą ilość rodzin z dziećmi. Nie narzekaliśmy na to towarzystwo, dopóki najodważniejsza jednostka nie przełamała się i nie poprosiła nas nieśmiało o zdjęcie… Potem już worek ośmielonych Indonezyjczyków (którzy niezbyt często spotykają obcokrajowców) rozpruł się i spędziliśmy ponad godzinę pozując do pamiątkowych zdjęć. Uff!
[shashin type=”photo” id=”4539″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Nie mogę powiedzieć, że Borobudur nie było zachwycające, ani też że mnie rozczarowało. Apetyt wzrasta jednak w miarę jedzenia i moje oczekiwania w stosunku do wczesnośredniowiecznych świątyń buddyjskich po spędzeniu prawie dwóch tygodni w Angkorze są odrobinę większe. Lepiej będę wspominać leniwe popołudnia spędzone w chłodnym lesie w ruinach świątyni, gdzie otaczały nas tylko dzikie małpy, niż dwie godziny pozowania do zdjęć w palącym słońcu na szczycie Borobudur. Moje odczucia podzielali Emma i Ulrich, którzy spędzili kilka bardzo przyjemnych dni w birmańskim Bagan.


Na uwagę zasługuje na też spacer ku wyjściu z terenu świątyni, który trwa dobre 20 minut i wije się przez labirynt stoisk z pamiątkami. Nie sposób ich uniknąć. Tak jak w Europie często w muzeach spotkamy „wyjście przez sklep z pamiątkami”, tak tutaj jest to bardziej „maraton przez bazar ze wszystkim, co możesz sobie tylko wyobrazić”.
[shashin type=”albumphotos” id=”120″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”y” order=”date” position=”center”]
Po kilku kolejnych atrakcjach, które zapewnił nam Halim (w tym wodospady i punkt widokowy połączony z muzeum o wulkanie Metapi, bardzo ciekawym!) spędziliśmy noc w jego domu rodzinnym. W środę rano wróciliśmy wszyscy do Yogyakarty. Szwedzi mieli swój wypożyczony skuter, na którym odjechali w kierunku Yogi, a ja zostałam sama na drodze wylotowej, gdzie miałam czekać na autobus do miasta. Jako że czekanie nie jest jednak za bardzo w moim stylu, postanowiłam popróbować łapać stopa. Miałam ze sobą mały plecak, torbę ze sprzętem fotograficznym i kask, który pożyczyłam od Ayu, więc naprawdę mocno liczyłam na pierwszego w życiu stopa na motorze! Ku mojemu rozczarowaniu zatrzymał się samochód… 😉


Po południu wyruszyłam do kolejnej świątyni, tym razem hinduistycznej. Prambanan położone jest 17 km od centrum miasta, niedaleko lotniska. Można dojechać tam autobusami miejskimi zwanymi tu TransJogja, podróż z domu Ayu trwa niecałą godzinę i zakłada tylko jedną, bardzo wygodną przesiadkę.


Tym razem byłam sama i wreszcie nie musiałam się spieszyć. Na niewielkim terenie świątyni spędziłam ponad 3 godziny szwendając się w to i z powrotem i przysiadając co chwila na murkach, ławkach i schodkach. Popołudniowe słońce sprzyjało zdjęciom, a i niebo okazało się wreszcie łaskawszym tłem. Prambanan bardzo przypominał mi świątynie w Angkorze. Przede wszystkim strzelistym kształtem i płaskorzeźbami z tancerkami zwanymi w Kambodży apsarami. Wielu turystów odpuszcza Prambanan podczas wizyty w Yogyi na rzecz Borodubur. Jeżeli jednak ktoś nie był w Angkorze ani nie spędził sporo czasu w tajskich świątyniach rozsianych po całym kraju, na pewno warto by poświęcił te kilka godzin na odwiedzenie Prambanan!
[shashin type=”albumphotos” id=”121″ size=”small” crop=”y” columns=”4″ caption=”y” order=”date” position=”center”]
Pomiędzy zwiedzaniem jednej a drugiej świątyni widziałam wielki, opuszczony kościół chrześcijański w kształcie kury siedzącej w gnieździe stojący na wzgórzu niedaleko Borobudur. Cha cha, brzmi jak niezła bajka? A to prawda, takie miejsce naprawdę istnieje! Po więcej zdjęć i informacji zajrzyjcie tu jutro!

1 comment