• Menu
  • Menu

Z innej planety

W końcu trafiliśmy w góry. Nie w Himalaje, nie w Pamir, nie w Karakorum. Zupełnie inne pasmo, jedno z czterdziestu kilku chińskich pasm górskich, które nie doczekało się nawet własnej strony w polskiej Wikipedii.

Góry Wuling to pasmo rozciągające się w środkowych Chinach, z najwyższym szczytem – Górą Fanjing o wysokości 2572 metrów. Nic szczególnego, gdyby nie fragment pasma nazywany Wulingyuan, na terenie którego wyznaczono trzy parki narodowe i krajobrazowe wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Czemu? Okolica ta słynie ze zjawisk kresowych udowadniając, że przysłowie o “kropli drążącej skałę” ma rację bytu. W największym uproszczeniu: to samo co w Ojcowie czy Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, tylko w nieco większej skali. Maczuga Herkulesa? W Wulingyuan wapiennych kolumn jest ponad 3000 i są trochę wyższe (nie 25, a nawet ponad 800 metrów).

[shashin type=”photo” id=”2309″ size=”large” columns=”max” order=”user” position=”center”]
Wstęp na obszar Parków wymagał wykupienia specjalnego, trzydniowego biletu kosztującego całkiem sporą jak na Chiny sumkę (ponad 120 zł). Skoro więc już tu jesteśmy to korzystamy: od dwóch dni łazimy ponad 6 godzin dziennie. Chiński Park Narodowy wygląda mniej więcej tak, jak się spodziewaliśmy. 99% szlaków to chodniki i schody. Najpopularniejsze trasy oblegane są przez tłumy turystów, a w okolicy punktów widokowych buduje się nie Schroniska, a stragany z jedzeniem i piciem.

Pierwszego dnia przeszliśmy dwie trasy: najpierw mało popularnym szlakiem, gdzie przez 3 godziny nie spotkaliśmy żywego ducha; kolejne 3 to szlak najbardziej popularny – tysiące ludzi, setki wycieczek…

Mimo wszystko – w 100% warto. Wulingyuan to jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy, jakie w życiu widzieliśmy. I faktycznie – Chińczycy mają 100% racje dopatrując się inspiracji Parkiem w filmie “Avatar”. Widoki są nieziemskie.
[shashin type=”albumphotos” id=”65″ size=”medium” crop=”n” columns=”2″ caption=”y” position=”center”]