- Z Bloga
- Wstęp
- Relacje z wyjazdów
- O nas
W marokańskiej medynie
Arabskie medyny. Stare miasta. Ciasne uliczki, nieregularne kształty domów i plątanina tajemnych przejść. Skróty, które znane są tylko lokalnym mieszkańcom. Dziesiątki straconych minut na szukaniu właściwej drogi i setki przypadkowych miejsc, małych sklepików, które zachwycają od pierwszego spotkania. Wybiegające nie wiadomo skąd dzieci i mężczyźni przesiadujący na prowadzących donikąd schodkach. Co sprawia, że najstarsze dzielnice arabskich miast są tak unikalne?
Myśl urbanistyczna była prosta. Umęczeni ciągłym palącym słońcem mieszkańcy północnej Afryki i Bliskiego Wschodu marzyli o cieniu. Dlatego nowo powstające domy były prawie że przyklejane do stojących już budynków – w ten sposób ulice zapewniały pasmo upragnionego chłodu prawie że przez cały dzień. Przeciskając się wąskimi przesmykami pomiędzy ścianami można było skryć się przed słońcem i chyba tylko to umożliwiało każdego dnia pokonanie drogi z targu czy meczetu do domu.
Drugim powodem popularności takiego rodzaju budownictwa było myślenie strategiczne. Tu, jak zresztą wszędzie na świecie, zdarzały się zamieszki, rewolty, bunty i ataki nieprzyjaciół. Układ uliczek przypominający labirynt zapewniał lokalnej ludności przewagę w razie wszelkich niepokojów. Najeźdźcy nie będą mieli szans klucząc wąskimi korytarzami, które mieszkańcy znają na wylot i doskonale wiedzą jak je sobie podporządkować i wykorzystać na swoją korzyść.
A co kryje się za niepozornymi drzwiami do poszczególnych domostw? Bardzo często dużo więcej, niż można by się spodziewać! Koran przedkłada skromność nad przepych i zachęca do nieobnoszenia się ze swoim statusem majątkowym. Zachęca do wspierania najbiedniejszych poprzez jałmużnę, ale zarazem ruga ocenianie bliźnich przez pryzmat ich zamożności. Dlatego nawet bogate rodziny, których domy w środku wyglądają jak pałace z baśni tysiąca i jednej nocy, często wchodzą do środka przez niewyróżniające się od innych, zwykłe drzwi. Sąsiedzi chwalą sobie takie zwyczaje – zgadzają się z założeniem, że to co najcenniejsze trzyma się w środku, dla swoich najbliższych i nie wystawia się tego na widok publiczny. Wspaniałą analogię odnaleźć można tu dla tradycji zakrywania ciała, włosów, a czasem nawet i twarzy przez arabskie kobiety – ich mężowie nie chcą afiszować się z tym, co mają najpiękniejsze, wolą zachować to tylko dla siebie. W medynie wszyscy są sobie równi – dopóki sąsiad nie zaprosi nas do domu, nie wiemy tak naprawdę jak bardzo jest zamożny. Na Zachodzie bogacze wynajmują firmy ochroniarskie i budują płoty wokół swoich luksusowych willi. Tu sprawdza się odwieczna zasada „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”.
Typowy marokański dom ma 2 lub 3 piętra, zbudowany jest na planie kwadratu, a w środku znajduje się również kwadratowy dziedziniec. Dom zbudowany według tego schematu nazywa się riad. Dziedziniec tradycyjnie pełni tu funkcję małego ogrodu, często rosną tam drzewa pomarańczowe lub cytrynowe, a na środku znajduje się ozdobny basen lub fontanna. To najozdobniejsza, najbardziej ciesząca oko część domu. Okna wszystkich pomieszczeń skierowane są do wewnątrz, tak aby każdy domownik mógł rozkoszować się widokiem na zadbane patio. Okna skierowane na zewnątrz należą do rzadkości, a jeśli już można takie wypatrzeć, znajdują się tylko na najwyższych piętrach i są naprawdę niewielkich rozmiarów. Marokańczycy potrafią chronić prywatność swoją i swojej rodziny! Część życia rodzinnego toczy się oczywiście na tarasie znajdującym się na dachu każdego domu – tam się przede wszystkim wypoczywa, ale też wiesza pranie, a czasem gotuje.
Dziś, szczególnie w dużych miastach, ozdobne riady zostały przekształcone na przepiękne hotele. Ich właściciele sprawiają wrażenie dokładnie wiedzieć jakiego rodzaju folkloru spodziewają się turyści – wszędzie wiszą sznury drobnych koralików i paciorków, jest przestrzennie, pufy i sofy aż się proszą żeby rzucić się na nie i w przyjemnym chłodzie, wsłuchując się w plumkanie fontanny, spędzić na słodkim leniuchowaniu cały dzień. Pachnie kadzidłami, a świeżo wyciskany sok pomarańczowy wydaje się nigdy nie kończyć. Wygląda jak z folderu i tam się kwalifikuje – takie miejsca to perfekcyjne „Day Spa” dla bogatych turystów i z lokalnym życiem mają niewiele wspólnego.
Bo jak się żyje w medynie? Na pewno blisko sąsiadów i wesoło! Czasem reagowałam wielkim zdziwieniem widząc dwuletnie szkraby puszczone w samopas w ten labirynt ulic i tajemnych przejść. Zawsze jednak szybko okazywało się, że otwarte drzwi ich rodzinnego domu znajdują się tuż za rogiem. Przez drzwi widać było mamę w kolorowej sukni do samej ziemi mieszającą pospiesznie w garnkach stojących na kuchni i słychać było szum telewizora. Życie jak życie. Tylko do ludzi jakoś bliżej, niż w wysokim apartamentowcu.
W końcu zebraliśmy się w sobie i postanowiliśmy ogarnąć i usystematyzować nasze wyjazdy, a przede wszystkim - nasze relacje z tychże. Tak powstało "Pod Zwrotnikami". Nazwę bloga zapożyczamy od takiego jednego, co pisał podobne wspominki - pisał dawno, a czytało go na tyle mało osób, że mamy szansę go przebić.
Jest nas dwoje: Ada i Łukasz. Razem wydajemy wszelkie zaskórniaki na ruszanie się z Warszawy w bardziej egzotyczne rejony. Byliśmy razem w Szwecji, Armenii, Gruzji, Iranie, Emiratach Arabskich, na Ukrainie i w Norwegii. Tak naprawdę dopiero się rozkręcamy i pisać będziemy dalej... tak jak wcześniej - "żeby Mamy się nie martwiły, a i pamiątka jakaś była". To co piszemy "w trasie" później staramy się uzupełniać zdjęciami, filmami... Mamy nadzieje, że nasze wspominki przydadzą się podczas planowania tego typu wypadów.
Blogasek dość szybko się rozrasta - staramy się wszystko uporządkować, ale proszę się nie dziwić, że nie wszystko działa jak powinno.
Jest nas dwoje, mieszkamy w Warszawie. Ada uczy się i pracuje; Łukasz tylko pracuje, ale za to ciężko.
Ciekawi nas świat, a że dane nam było urodzić się w idealnym momencie do podróżowania - korzystamy z tego jak tylko możemy. W czasie pomiędzy podróżami dużo czytamy, oglądamy, słuchamy, kibicujemy, piszemy, robimy zdjęcia, kręcimy filmy, uczymy i bawimy się.
Podróżując staramy się robić podobnie - łączymy nasze pasje starając się zawsze wycisnąć z wyjazdu jak najwięcej. To dlatego zawsze odwiedzamy miejscowe stadiony (idealnie jeśli odbywa się mecz), staramy się jeździć publiczną komunikacją (wszystkim po kolei zazdrościmy więcej niż jednej linii metra), pociągami. Regularnie też wpraszamy się ludziom do domów - dopiero wtedy możemy poczuć jak wygląda życie w danym miejscu. Najczęściej jeździmy razem, ale zdarza też nam się wyjeżdżać w pojedynkę.
Wyjazdy planujemy z paromiesięcznym wyprzedzeniem - dzięki temu oszczędzamy na biletach, ale też mamy czas dokładnie się przygotować: czytać, oglądać filmy, zorganizować mapy i przewodniki. Reporterami nie jesteśmy, ale wiemy, że "żeby napisać jedno własne zdanie, trzeba przeczytać tysiące cudzych".
Starczy - stronę robimy dla siebie i znajomych, więc i tak trochę bez sensu, że tak się uzewnętrzniamy. Znacie nas, więc wiecie cośmy za jedni 😉